sobota, 31 grudnia 2011

historia zatoczyła koło

Zaczęło się niewinnie. Lili dopadła mnie z zestawem lekarskim i kazała grzecznie usiąść na krzesełku, po czym mnie osłuchała, sprawdziła uszy, zmierzyła temperaturę. Nic nie zdążyła orzec, bo wpadła Tysia i stwierdziła, że przebada z kolei młodszą z sajgonek. Zamknęły się w pokoju. Chwila spokoju pomyślałam i zaczęłam robić im naleśniki na drugie śniadanie.
Po jakiś pięciu minutach wpadła Tysia z zapisaną kartką, wręczając mi ją jednocześnie oznajmiła, że Lili ma zapalenie płuc, a to jest recepta na leki. Odwróciła się na pięcie i odeszła. Spojrzałam za nią - na jej spodniach zauważyłam kosmyk włosów w kolorze jasny blond. W tej samej sekundzie z pokoju wybiegła Lili z grzywką przyciętą bardzo asymetrycznie. Popatrzyłam na sajgonki z niedowierzaniem. eSBek w tym momencie zajrzał do ich pokoju, a tam ... na podłodze pełno włosów. Spojrzałam ponownie na Lili i oceniłam straty: grzywka przycięta, brak dwóch loków, z tyłu gniazdko wycięte, to samo z jej lewej strony. Zapytałam Tysię dlaczego to zrobiła, na co ona ze szczerością pięciolata odrzekła, że "Nie wie".
Cała sytuacja bardzo mnie ubawiła. eSBeka mniej, zapytał Tysię, czemu nie spytała, na co ona odpowiedziała, że jakby spytała to nikt by jej nie pozwolił. W sumie mądra odpowiedź na trochę pozbawione sensu pytanie.
Po jakimś czasie przypomniała mi się historia opowiadana bardzo dawno temu przez dziadka sajgonek, identyczna ja ta, tyle tylko, że sprzed pół wieku. Mój tata w wieku lat pięciu zgarnął swojego kolegę pod stół i obciął mu wszystkie loki. Pamięta, że dostał wielkie lanie za to wczesne fryzjerstwo. Szczerze, mi nawet do głowy nie przyszło, żeby jakoś ukarać sajgonki.
Nie ulega jednak wątpliwości, że rodzinna historia zatoczyła koło. Cdn za pół wieku;)

piątek, 30 grudnia 2011

samo życie

Mówi żona-ja do męża-eSBeka.
Kup szampon dla sajgonek, płyn, bo nie mam w czym prać koszul i dwie przyprawy Kamis do mięsa mielonego.
Wraca mąż ze sklepu z szamponem dla sajgonek, płynem do płukania tkanin Silan i bez przypraw.
Oby w Nowym Roku mój mąż miał lepszą pamięć. Tego jemu i sobie szczerze życzę!

P.S. Po przyprawy wyskoczył do sklepiku na rogu.

P.S.2
.... 3 godziny później.
eSBek pojechał do Empiku po książki: sobie kupił trzecią część A song of Ice and Fire, dla mnie 1Q84 Murakamiego. No i cudny Kalendarz 2012 Andrzeja Tylkowskiego. Przy okazji zajrzał do Reala i nabył Persil ColorExpert i Persil Gold. Postawił z rozmachem na stole i powiedział: Teraz napisz na blogu, że kupiłem. No to piszę:)

obiekty pożądania

Zabawki, rzeczy, rysunki Tysi są przedmiotem pożądania Lili, która jak tylko starsza siostra nie widzi, zgarnia je i po cichutku się nimi bawi. I tak właśnie było z Magic Fabric, taką maszynką do robienia maskotek. Lili świeciły się na nią oczy, ale Tysia za nic nie pozwoliła jej dotknąć.
Parę dni temu Lili weszła do pokoju sajgonek i dostrzegła przedmiot pożądania pozostawiony sam sobie. Usiadła ładnie na krzesełku, postawiła maszynkę na kolana i już zaczynała jej używać, gdy nagle usłyszała:
- Lila mam Cię na oku!!!!
Zaskoczona przez "czytającą" na łóżku Tysię, rzuciła maszynę, rzuciła się z krzesła i czym prędzej na czworaka zwiała z pokoju.
Taki los młodszej z sajgonek... szkoła życia od pierwszych miesięcy życia.

wtorek, 27 grudnia 2011

no tak...stare odchodzi młode przychodzi

Dotarłyśmy wczoraj z Tysią do cc na "Artur ratuje Gwiazdkę". Następnie pojechaliśmy całą rodzinką pozwiedzać szopki bożonarodzeniowe na Starówce. Pogoda dopisała, było 9 stopni. W samochodzie eSBek wypytywał nas o fabułę filmu. Tysia opowiadała, ja dodawałam i w pewnym momencie mówię:
- Tysia a pamiętasz tą scenę w Afryce, w której starego Mikołaja i Artura chciały pożreć lwy i tygrysy?
- To były pumy mamo!
- No jak pumy? To były lwy - te z grzywami i tygrysy.
Na co Tysia patrząc na mnie z dezaprobatą: A widziałaś kiedyś tyglysy bez plążków???

No w sumie nie widziałam. I jak sobie jeszcze raz przypomniałam tą scenę, to faktycznie "moje tygrysy" ich nie miały.

czwartek, 22 grudnia 2011

płaszczyzna kobiecego porozumienia

Szwagierka uraczyła mnie wczoraj następującym dowcipem. Przedświąteczna rewelacja!

Mówi żona do męża: Idź kup dwa kartony mleka, a jak będą jajka to kup sześć.
Wraca mąż z sześcioma kartonami mleka.
Żona oburzona: Czyś ty zwariował?!? Czemu kupiłeś sześć kartonów mleka?
Na co mąż: Bo były jajka!

Powodzenia w przedświątecznym szaleństwie zakupowym.

wtorek, 20 grudnia 2011

Babcia Bohater

W zeszłym roku o tej porze na tapecie był film animowany: "Niko ratuje święta" - o reniferku bohaterze. W tym roku na ekrany kin wszedł "Artur ratuje Gwiazdkę" - nie wiem jeszcze o czym, bo nie byłyśmy z Tysią, nadrobimy w drugi dzień Świąt. Ale wiem na pewno jedną rzecz: my mamy swojego własnego bohatera, bo u nas wszystkie Święta ratuje Babcia Ircia, która już samym przyjazdem powoduje, że zaczyna robić się świątecznie. A potem gotuje, pichci, przygotowuje, kupuje, przyprawia, ustawia, ogarnia, kręci się, wykańcza i mamy najpiękniejsze Święta Bożego Narodzenia. Więc nie dziwota, że jak sajgonki zasłyszą, że przyjedzie babcia to od tego momentu zaczynają dzień zadając niezmienne pytanie:
- Kiedy przyjedzie babcia Ircia?

poniedziałek, 19 grudnia 2011

koncert kolęd

Dziś popołudniu wybraliśmy się całą rodzinką na koncert kolęd w wydaniu zerówkowiczów, pierwszo - i drugoklasistów z Tysi szkoły. Ładnie to brzmi "wybraliśmy się całą rodzinką". W rzeczywistości wyglądało to tak, że eSBek dobiegł z pracy, a ja zgarnęłam Lili spod domu - Lidka na mój telefon przygotowała ją na określoną godzinę i razem dotarłyśmy na miejsce. Cel został osiągnięty, całą trójką byliśmy 2 minuty przed czasem i starsza sajgonka nie musiała wypatrywać rodziców i siostry.
Rozpoczęło się kolędowanie w trzech językach. Najpierw po angielsku, później niemiecku a na końcu po polsku. Najpiękniej... Pierwszo i drugoklasiści przed tym występem zaczęli  rozkładać na podłodze cymbałki, przygotowywać trójkąty i taburyn. Zerówkowicze z zaciekawieniem przyglądały się tym przygotowaniom.
Lili na rękach ojca również. Zafascynowała się niemiłosiernie i nagle krzyknęła:
- Ale jaja!!!
Dorośli na sali wybuchnęli gromkim śmiechem. Lili czując ich wzrok na sobie, schowała buziaka w dłonie i powiedziała do eSBeka:
- Tatuś, wśtydzie sie. 
Po kolędowaniu zjawił się Święty oczywiście. Sama bym w niego uwierzyła gdybym była dzieckiem. Wyglądał jak prawdziwy, starszy biało brody (prawdziwa!) Pan z ogromnym poczuciem humoru, który zaczął od tego, że Mikołaj haruje w grudniu, cały miesiąc, a później to już tylko bara, bara, po czym ugryzł się w język i stwierdził, że potem to już tylko Bora Bora;)
Było cudnie Świątecznie.

niedziela, 18 grudnia 2011

pomysłowość dwulata

Dziś na obiad było spaghetti. Lili nie przepada, za dużo fikuśnych warzyw. Bo to takie quasi spaghetti: mięso mielone z cebulą, brokułem, cukinią, marchewką, papryką, zieloną fasolką, kukurydzą, pieczarką i pomidorami z puszki. A do tego duużżżooo ziół: bazylia, oregano i zioła prowansalskie plus pieprz ziołowy i słodka papryka. Nie dziwię się, że Lili odmówiła jedzenia i zażądała suchego makaronu, którego zjadła tylko kilka nitek. Tysia natomiast ze smakiem wciągnęła wszystko oprócz cukinii, którą ja z kolei mogę zajadać się w każdej postaci, więc z chęcią od niej wzięłam. Po skończonym obiadku Tysia poszła do Franka zaprosić go na urodziny a Lili była strasznie nieszczęśliwa, że została sama. Powiedziałam jej, że jak makaron zniknie z talerza, to ją zaprowadzę i zostawiłam ją samą w kuchni wracając do segregacji ubrań do prania.
Po paru minutach Lili przychodzi i oznajmia mi, że już nic nie ma na talerzu.
Ja: Lili zjadłaś wszystko?
L: Nie, oddałam Lolusi.
Jedyna pociecha, że od dwulata przynajmniej można dowiedzieć się prawdy. Pięciolat z kolei konfabuluje na co dzień i od święta. Ale o tym innym razem.

sobota, 17 grudnia 2011

bunt

Zbuntowałam się. Ja. Nie sajgonki. Zbuntowałam się przeciw konsumpcjonizmowi i ogólnemu szaleństwu, które towarzyszy wszystkim w ten przedświąteczny czas. Zatrzaskując drzwi za maksi bałaganem w domu wyruszyłyśmy z sajgonkami do skansenu, gdzie obejrzałyśmy chaty kujawską, kaszubską, z borów tucholskich oraz dowiedziałyśmy się mnóstwo ciekawych rzeczy jakie działy się w tych chatach na początku XX wieku  w Wigilię, Święta Bożego Narodzenia i Sylwestra. Wszystko cudnie opowiadała pani przewodniczka, a że historię przekazywała nam przy odpowiednim wystroju tych chat, można było poczuć magię Świąt z tamtego okresu. Jutro idziemy na Rynek na koncert kolęd. Tak spędzony czas z sajgonkami jest bezcenny.
A zakupy, cóż ... zrobi się przy okazji.

czwartek, 15 grudnia 2011

telefon

Jedziemy z Tysią z przedszkola. Słuchamy Trójki, w której Pan Redaktor nieopatrznie zakomunikował, że "za kilka dni spadnie śnieg"
M: Mamo, to za ile dni spadnie śnieg?
Ja: Za kilka.
M: Mamo, a za kilka to za ile?
Ja: Nie wiem, słyszałaś w radio to samo co ja. Pan powiedział, że za kilka.
M: Mamo, ale kilka to jest ile?
Ja: Nie wiem Tysia. Jak chcesz to zadzwoń do Trójki i dopytaj.
M: Dobla! Dasz telefon?
Wybrałam numer i podałam Tysi. Po paru sygnałach Tysia pyta: Ploszę Pani a za ile dni spadnie śnieg?
I do mnie: Mamo, Pani powiedziała, że zaraz splawdzi. A teraz jest sygnał.
Właściwie to nieładnie, że Pani przy telefonie nie udzieliła sajgonce wyczerpującej informacji. Powinna, jak podają takie nieprecyzyjne wiadomości. Z drugiej strony, odpowiedź była dla Tysi wystarczająca, bo dłużej nie drążyła tematu.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

całe życie z wariatami

Zacznę od tego, że Tysia nie gorączkuje. Ona dostaje mega gorączki. Może nie mieć nawet stanu podgorączkowego, po czym za pół godziny ma 38 i 6. I gorączka ta po podaniu leków przeciwgorączkowych nie mija ot po 15 minutach czy pół godzinie. Mija po godzinie, a najlepiej, żeby jeszcze zbijać ją dodatkowo okładami. O tym, że gorączka może być light dowiedziałam się dopiero wówczas, gdy temperatura zaczęła nawiedzać Lili. 15 minut po podaniu leku i już ok.
I Tysia dostała właśnie takiej swojej temperatury w nocy z soboty na niedzielę. I skarżypyctwo na gardełko.W nocy z niedzieli na poniedziałek miała 39 stopni. W ruch poszły leki i okłady. Dziś rano już 38, ale przez cały dzień nic. Dopiero jak wróciłam przed 17 do domu, Tysia dostawała gorączki. Ale patrzę na jej szyję, a tam wysypka. Pytam co to, na co Tysia pokazuje mi klatkę piersiową i brzuszek, a tam krostka na kroście. Dzwonię do pani doktor. Po opisaniu objawów pada wstępna telefoniczna diagnoza: Szkarlatyna. Obwieszczam, że przyjeżdżamy. W tym momencie do domu wchodzi eSBek, którego raczę nowiną. Pakujemy sajgonki i jedziemy we czwórkę. Lili też ma wysypkę (inną niż ta czwartkowa) i cieknie jej z nosa. Decydujemy, że weźmiemy sajgonki w pakiecie na przegląd lekarski.
Czekamy w poczekalni. Tym razem sajgonki mają zajęcie: gabinet stomatologa jest otwarty a pan doktor dokonuje jakiś dziwnych operacji w ustach pacjenta. Kino wysiada przy takich atrakcjach. Sajgonki podglądają zachwycone.
Patrzę na mojego męża i obmyślam plan pozostawania z sajgonkami w domu w sytuacji, gdyby diagnoza się potwierdziła. Mówię do eSBeka: Kurcze, właśnie zrobiłam przegląd tego, co dziewczyny ostatnio jadły i nie mogę znaleźć nic, co mogłoby je uczulić. Na co eSBek z miną zbitego psa: Wiesz, muszę Ci się do czegoś przyznać. Przez przypadek dałem sajgonkom actimel pomarańczowy w sobotę.
Diagnoza z poczekalni potwierdziła się: Tysia wirusowe zapalenie gardła plus uczulenie, Lili tylko uczulenie. Niewątpliwie lepsze to niż szkarlatyna.

Swoją drogą cieszę się, że zapisałam dziewczyny do poradni alergologicznej. Pierwszy raz idą w styczniu. Cały czas uważam na wszystko, co wydaje mi się, że uczula Tysię a i tak nie daję rady jej uchronić. Z sajgonkową alergią błądzę trochę jak dziecko we mgle, mam nadzieję, że znajdę dobrego przewodnika.      

piątek, 9 grudnia 2011

u doktora

Lili dostała wysypki, której nie potrafiłam zidentyfikować. W związku z tym, że eSBek w delegacji, do lekarza musiałam zabrać obie sajgonki. Po 5 minutach czekania w poczekalni, nudziły się niemiłosiernie. Zaczęły skakać, kręcić się w kółko, śpiewać, dyskutować a na koniec dorwały jakiś karnet i w przypływie zaangażowania matki, ustanowiły mnie bileterką. Nie byłam uszczęśliwiona tą funkcją, rano wstałam przed 7, zrobiłam śniadanie, zawiozłam Tysię do przedszkola, byłam w sądzie, potem w urzędzie, ogarnęłam parę spraw zawodowych w biurze, odebrałam Tysię, zgarnęłam Lili z domu i wylądowałyśmy w poczekalni. W sumie marzyłam, żeby zapaść się w fotelu i udawać, ze mnie nie ma, gdyby nie to, że nie jadłam od rana i byłam przeraźliwie głodna. No i byłam w tej właśnie chwili bileterką. Na moje szczęście, gdy do poczekalni przyszła mama z dziewczynką, na oko 4 lata, sajgonki przeniosły swoje zainteresowania na nowe osoby. Zaczęła Tysia, która podeszła do dziewczynki i mówi:
M: Cześć. Jestem Tysia i chodzę już do zelówki!
Następna w kolejce Lili zapodała następującą nowinę: Cieść! Jeśtem Lila i chodzie do psiedszkola!

wtorek, 6 grudnia 2011

mikołajki

Tysia wstając rano stwierdziła, że nie spała w nocy i słyszała dzwoneczki Świętego. Absolutnie uwierzyła w to Lili, a obecność Mikołaja dodatkowo potwierdziły prezenty w butach. Tylko mój był pod poduszką. Taki zwyczaj panował w moim rodzinnym domu, i jest on podtrzymywany przez eSBeka w stosunku do mnie.
Sajgonki zadowolone, aczkolwiek pięciolat cieszy się z niespodzianek zupełnie inaczej niż dwulat, którego w przecudowny sposób raduje absolutnie wszystko.
Tysia wyjątkowo w tym roku nie zażyczyła sobie na prezent konia. Bo do niedzieli jak ktoś ją pytał, co chciałaby dostać, to zawsze odpowiadała, że chce właśnie to czworonożne stworzenie. Ale w niedzielę coś się odmieniło i poprosiła o jaszczurkę. I była lekko zawiedziona, że nie znalazła jej w bucie. Wychodząc naprzeciw jej rozterkom, na poczekaniu wymyśliłam historię o przepracowanym Mikołaju, który nie jest w stanie wejść do każdego domu i dlatego zrzuca prezenty do buta w magiczny, nieznany nam sposób. Trudno zatem byłoby zrzucić mu jaszczurkę w akwarium. Tysia uwierzyła, ale tylko na chwilę, bo po sekundowym przetrawieniu mojej historii, powiedziała, że mógłby w sumie zrzucić samą jaszczurkę a my sobie byśmy jakoś poradziły. Stwierdziłam, że być może tak zrobił i jaszczurka biega gdzieś pod naszymi meblami. W tym momencie Tysia zaczęła uważnie nasłuchiwać, co tupie pod szafkami w kuchni...
Ja z kolei "pod poduszką" znalazłam problemoniwelator i zmarwieniounicestwiacz z funkcją multiplikacji pozytywności, co wprawiło mnie w stan błogiego spokoju o naszą przyszłość.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

nie lubię poniedziałków...

...i sajgonki też nie lubią, a w szczególności Lili, która po weekendowych przytulaniach i wszechobecności rodziców i siostry musi zostać z Lidzią sama w domu. Dziś miała najprawdziwszy kryzys. Po tym jak pomogłam Tysi wejść do samochodu, popatrzyłam w okno, a tam na parapecie stała Lil zanosząc się płaczem. Serce mi ścisnęło, poprosiłam Tysię, żeby chwilę poczekała a sama pobiegłam zobaczyć co się dzieje. Okazało się, że dzieciątko nie usłyszało jak mówię jej "miłego dnia" i nie czuło jak strzeliłam buziaka i się straszliwie rozżaliło, że wyszłam nie żegnając się. Chwila przytulania i mogłam po raz drugi tego dnia wyjść do biura.
Wsiadłam do samochodu i mówię do Tysi: Biedna Lili.
M: A co się stało?
Ja: Rozżaliła się strasznie, nie zanotowała, że się z nią pożegnałam.
M ze stoickim spokojem: Wiesz mamo... Czasem życie rzuca nas w nieoczekiwane miejsca. I splawdza, czy tam przetlwamy.
Popatrzyłam na Tysię z lekkim karpikiem na twarzy i zapytałam: Tysia, a co to?
M: Tekst z filmu "Kudłaty zaprzęg".

niedziela, 4 grudnia 2011

poliglotki

Tysia grała na PSP w chomika. Polecenia w tej grze wydawane są po angielsku. Lili patrząc z zazdrością na Tysię, prosiła ją, żeby dała jej pograć, na co starsza z sajgonek odpowiadała, że nie może, bo Lili nie umie po angielsku. Lili pewnie stwierdziła, że "potlafi" i w tym momencie wdały się w dyskusję następującej treści:
M: No dobla jak umiesz, to powiedz, co to znaczy: "Hello dog"?
L: Hello dog.
M: Nie! Powiedz, co to: "Hello dog!?"
L: Hello dog!

Summa summarum Lili "jakoś" test zaliczyła i z radością wielką popatrzyła na chodzącego w PSP hamstera:)

sobota, 3 grudnia 2011

pytania Tysi

Przenikliwość umysłu Tysi zwaliła mnie dziś z nóg i poczułam się piekielnie dumna z naszego pięciolata.
Sajgonki po powrocie z pierwszych urodzin Martynki zażyczyły sobie na kolację naleśniki.
Tysia smarując jednego babcinym dżemem truskawkowym, zapytała mnie:
- Mamo, bo ja czegoś nie lozumiem. Skolo ty jesteś moją mamą, a babcia twoją, i babcia też miała mamę a ta babci mama też miała mamę, to gdzie jest początek?
Po tak zadanym pytaniu musiałam zdjąć patelnię z palnika, aby przez chwilę zastanowić się nad odpowiedzią.
Ja: Tysiu są dwie teorie. Pierwsza jest taka, że pierwszych ludzi stworzył Bóg. Nazywali się Adam i...
M: ...Ewa.
Ja: No właśnie. I uważa się, że Adam i Ewa byli pierwszymi rodzicami wszystkich ludzi. A druga teoria jest taka, że najpierw w kosmosie powstała planeta ziemia, następnie na tej ziemi pojawiła się woda, później rośliny, owady i zwierzęta. A człowiek według tej teorii pochodzi od małpy.
M: Mamo, ale dlaczego są dwie teolie?
Ja: Bo niektórzy wierzą, że istnieje Bóg i to on jest stwórcą, a niektórzy nie. I mają do tego prawo.
M: A ja i tak wierzę w Boga. Bo gdyby nie on, nie byłoby Jezuska i Świąt Bożego Nalodzenia! I nie śpiewalibyśmy kolęd!

piątek, 2 grudnia 2011

marzenie dwulata i jego rodzicielki

Leżmy z Lili w łóżku. Jest 6 rano. Ja półprzytomna a Lili trajkocze jak radio. Nagle mnie pyta:
- Mamusiu, kiedy wleście pójde do psiedskola?
Ja: Jak przestaniesz robić kupę w majty.

Jakiś czas temu wchodzę do domu - Lili podbiega do mnie i machając palcem wskazującym mówi:
- Pamiętaj, że masz majty!
Po chwili zjawił się eSBek, którego uświadomiła w ten sam sposób. 

W teorii Lili ma obcykane wszystko. W praktyce tylko połowicznie.
I jak tak sobie przypominam ten czas z Tysią to ona już w tym wieku miała opanowane wszystko i w teorii i w praktyce. Ale ona była pierwsza, a z Lili celowo czekam, aż sama dojrzeje do pewnych zachowań. I po cichutku się łudzę, że przez to zatrzymuję pędzący bez zastanowienia czas.

czwartek, 1 grudnia 2011

śniadanie

Generalnie śniadania przygotowuje eSBek, ale dziś rano musiał być wcześniej w biurze i zrobiłam to ja. eLka jeszcze w łóżku wypiła mleko z butli. eMka zjadła bułę i wypiła actimela.
W międzyczasie zrobiłam sobie bułkę z masłem, miodem i twarogiem. Pychota.
Siedzę przy stole i jem. eLka stoi z jednej strony i wyjada mi twaróg z bułki. eMka po drugiej drąży moją bułkę wyjadając jej środek. Szybko zostały tylko okruszki:) 

wtorek, 29 listopada 2011

umiłownie mamańczyków

Lili tak umiłowała mamańczyków, że przeniosła ich świat do naszego domu.
I tak: eSBek jest Pongo, ja Perditą, ona Szczęściarzem a Tysia jednym ze 101 Mamańczyków.

Wczoraj Lili cały wieczór chodziła na czworaka i szczekała w różnych tonacjach.
Tak wczuła się w swoją rolę, że jak jej zniknęłam wieczorem z oczu, zapytała eSBeka:
- Pongo! Gdzie jest moja Peldita?
A dziś rano jak wstała a eSBeka nie było już w łóżku, zapytała spoglądając na mnie:
- A gdzie się podział mój Pongo?


Tysia z kolei nie poddaje się modzie domowej i twierdzi, że jest po prostu sobą:) i w wolnej chwili tresuje Szczęściarza i Lolkę. Dziś rano rzucała im piłką kauczukową a one aportowały. Całe szczęście nic się nie roztrzaskało.

niedziela, 27 listopada 2011

nowomowa II

Formy czasownika w wydaniu Lili:
- Babcia UCIEKŁ!!!
- Tata ZABRAŁA mamusi szcioteckę do ziębów!
- Mama! POKROICIE mi placuszka?

szał

Niedzielny poranek. Sajgonki u szczytu swych możliwości. W domu wrzawa, krzyk, szaleństwo. My w łóżku, po andrzejkowych wariacjach nie słyszymy własnych myśli.
Tymczasem w kuchni Babcia robi placki z jabłkami robotem mieszając ciasto.
Nagle Lili wpada do kuchni i krzyczy:
- Babcia!!! Ciszej!
Na co Babcia:
- Ty głośniej gadasz, niż ten robot chodzi!

sobota, 26 listopada 2011

mamba i lizacek

Lili przypatruje się eSBekowi, który jest w granatowej koszulce z wyhaftowanym srebrnym smokiem
L: Boję się tego śmoka! Boję się, zie mnie zje!
S: Nie bój się Lili. Może dasz mu coś innego do zjedzenia?
L: Na pewnio nie mambe i liziaćka!

środa, 23 listopada 2011

O Matko!

Lili uwielbia książki. Leżą w każdym miejscu naszego domu. Z Lidzią czytają je non stop, a po przyjściu z pracy również rodzice maltretowani są o "przecitanie siązeczki". Najukochańszą obecnie książką naszego dwulata są "Mamańczyki", czyli 101 dalmatyńczyków.

Wczoraj rano Lili przynosi książkę do łóżka i prosi mnie o przeczytanie.
Otwiera ją na pierwszej stronie i z przerażeniem stwierdza.
L: O Matko!!! Ktoś poglezdał siążeczkę!
Ja: No, nieładnie. Ciekawe kto?
L: O Matko!!! Chiba ja!!!

niedziela, 20 listopada 2011

miernik jakości kina według bardzo młodego pokolenia

Byłyśmy dziś z Tysią w drugim CC w naszym mieście.
Pozytyw, który ja zauważam: 10 min piechotą od naszego domu.

Po seansie "Mniam", pytam Tysię o wrażenia.
M: No, film fajny. Najbaldziej podobały mi się kulczaki. No i kino fajne. No i wiesz, pielwszy laz na seansie nie spociła mi się pupa jak siedziałam! Zawsze mi się pociła!!!

sobota, 19 listopada 2011

bajki grajki

Właśnie Tysia włączyła "Króla Bula". To z dziesiąty raz dzisiaj. "Zatrze" tą bajkę muzyczną o władcy cierpiącego z powodu bólu zęba.
Od rana leci:
"Zwariuję i stanę na głowie, 
Zjem berło i zacznę kicać"

Ja też zwariuję... i zęby zaczną mnie boleć.

W wakacje Tysia słuchała tak "Robinsona Cruzoe". Wyszkoliła w ten sposób z bohaterów Lilę, która zadała swojemu przyszywanemu dziadkowi pytanie:
- Źniasz Robinsona?
Dziadek popatrzył na dwulata z wielkim zdziwieniem, na co Lila:
- Nio, tego od Piętaśka!

rodzinne kaszelkowanie

eSBek kaszle w kuchni.
L: Ojej! Masz kaszelek! Powiem mamie!
Lili przybiega do mnie do sypialni i mówi:
- Mamo! Tata kaszeluje! Dasz mu tabletkę?
Ja też odkaszlnęłam.
Lili przerażona: O Matko! Mama teś ma kaszel!

No Tysia też kaszle o poranku i Lili, bo ma zapalenie oskrzeli.

całowanie

Nie mogę powstrzymać się przed całowaniem własnych dzieci.
Obcałowuję je zawsze, kiedy znajdują się w moim zasięgu.
Parę dni temu poszłam sprawdzić, czy śpiące sajgonki są przykryte kołdrami.
Lili oczywiście pokonała całe łóżko przemieszczając się na drugi koniec materaca a jednocześnie głowę wystawiając poza ramę łóżka. Podniosłam ją i przełożyłam na poduszkę. Oczywiście się do niej przytuliłam i zaczęłam buziakować w nosek, czółko, pultynki...
nagle Lili otwiera jedno oko i mówi: Mama! Nie całowaj mnie!

poniedziałek, 14 listopada 2011

pomysłowy Dobromir

Wczoraj wieczorem nie miałam pomysłu na kolację dla sajgonek.
Pokazując bułkę pięciolatowi zapytałam:
- Tysia, co mam z niej zrobić?
Tysia bez głębszego zastanowienia:
- Pacynkę!

sobota, 12 listopada 2011

nowomowa

Leżymy z chorymi sajgonkami w łóżku.
Lili przypominała sobie zdarzenie sprzed paru tygodni i mówi do eSBeka:
L: Pokułam się taptusiem!
S, do którego chwilę wcześniej się przytulała: Tatusiem?
L: Nie, taptusiem!
Ja idę z pomocą: Lili tatuś pokłuł Cię brodą?
L: Nie! Taptuś!
S, dał za wygraną: Ok, och ten taptuś!
L: Nie taptuś! TAPTUŚ!!!
Mnie nagle olśniło: Lili pokłułaś się kaktusem, tak?
L: Tak, kaptusiem!

piątek, 11 listopada 2011

Dzień Niepodległości

... dniem podległości chorobie.
Zgodnie z przewidywaniami, Tysia na końcówce choroby, Lili drugi dzień zmagań. Do mnie też coś się przyczepiło i nie wiem czy nie sprzedałam sajgonkom kataru, bo dziś nadzwyczajnie ciągają nosami. Wydaje się, że kolejne noce będą nieprzespane. Ech, ten listopad. Choć w tym roku lipcopad też za szczęśliwy nie był. Niekończąca się historia.

wtorek, 8 listopada 2011

niniejszym ogłaszam....

...sezon jesienno-zimowy czyt. temperaturowo-infekcyjny, za otwarty.
Dziś w nocy Tysia dostała temperatury 39,6. Za trzy dni pewnie Lili.

poniedziałek, 7 listopada 2011

karate eMki

Tysia szalejąc wczoraj z Pawłem, prezentuje ruchy godne Bruce'a Lee.
Ja: Tysia skąd Ty znasz takie chwyty????
M: Nauczyłam się od Pepe Pana Dziobaka!

piątek, 4 listopada 2011

kąpiel sajgonek

Sajgonki są w wannie. My poza łazienką.
Nagle Tysia krzyczy:
Mamo!!!! Lili uderzyła mnie w głowę!!! W mózg!!!!!

czwartek, 3 listopada 2011

dzień słodyczy

Wracam wczoraj styrana do domu i słyszę:
- To niesplawiedliwe!!!! Lili ma mniej zębów i wolniej je słodycze!!!!
Wykrzykująca to Tysia pobiegła z płaczem do pokoju.

A chodzi o to, że ...
...sajgonki mają jeden dzień słodyczy w tygodniu. Jest to środa, w którą każda z nich dostaje miskę słodyczy, którymi może objadać się do woli. Pozostałe dni są free of sweets.
Styl jedzenia Tysi jest na wariata, wpycha wszystko do buzi i kończy dopiero wówczas, gdy już nic nie ma w miseczce. Lili natomiast przyjęła zupełnie inną metodę, delektuje się poszczególnymi cząstkami czekolady, powoli liże lizaka oraz skubie ciasteczka. Prowadzi to do sytuacji, w której Lili posiada prawie cały zestaw słodyczy, a jednocześnie równie duży znajduje się już w brzuchu Tysi. I wczoraj za ten stan rzeczy odpowiedzialna była ilość zębów każdej z sajgonek.

poniedziałek, 31 października 2011

sztuka dedukcji

Lolka dostała cieczkę.
M: Mamo, a sunie często mają cieczkę?
Ja: Raz na pół roku.
M: A ludzie też mają?
Ja: Też, coś podobnego mają kobiety. Ale częściej - zwykle raz w miesiącu i dlatego nazywa się to miesiączką.
M: Acha! A mężczyźni?
Ja: Nie, nie mają.
M: To ja już wszystko lozumiem. To dlatego kobiety lodzą dzieci a mężczyźni nie!



Chyba coś na skróty, ale generalnie o to chodzi. Tylko jak do tego doszedł pięciolat - dla mnie zagadka.

niedziela, 30 października 2011

niedzielny spacer

dziś Tysia zażądała odkręcenia dwóch kółek i postanowiła jeździć na rowerze "po dorosłemu". Wsiadła na rower i pojechała. Zuch sajgonka! W drodze powrotnej jednak rzuciła rowerem o ziemię mówiąc, że ma dość jeżdżenia slalomem i wróciła do domu piechotą.

Tymczasem ja z Lili wędrowałyśmy z Lolką. Lili uparła się, że będzie prowadziła sunię na smyczy. Różnie to bywało, raz prowadziła Lila, raz Lolka. Ta sytuacja lekko wyprowadzała Lili z równowagi, która chcąc pokazać, kto rzeczywiście rządzi, rzekła: "Cio tio zia politika pana dzika!". Niedobla Lolusia!!!!

czasem nie chce mi się wierzyć...

...że kiedyś też byłam dzieckiem, miałam tyle energii, pomysłów i sił na wcielanie w życie psot.

Dziś nie mam mocy, aby odpierać z uśmiechem na ustach realizowane przez sajgonki projekty i cieszyć się, że mam tak wspaniale pomysłowe dzieci. Dziś chciałabym po prostu odpocząć, napić się w spokoju kawy, przeczytać książkę, albo zakopać się w łóżku i udawać, że mnie to wszystko nie dotyczy. Chciałabym mieć choć chwilę, żeby zregenerować siły.

Jest dopiero 10.08. Franek – przyjaciel sajgonek dziś u nas spał.

Rano zbudziła nas Lili, która przyszła i oświadczyła, że ma kupę. Później przyszli Franek z Tysią, którzy uraczyli nas wiadomością, że rozsypał im się brokat. Jeszcze z zamkniętymi oczami odpowiedziałam im, że mają posprzątać. A oni krzyknęli:

Hurrraaa!!!! Będziemy sprzątaczami!!!!!

I pobiegli...

Zerwałam się z łóżka, jak usłyszałam, że będą sprzątać łazienkę. Wpadłam tam, a oni myją mokrą gąbką podłogę. A w pokoju - na podłodze, na łóżku, na biurku, na poduszkach, na zabawkach brokat. On nie wysypał się sam, on został wszędzie rozsypany. Czerwony i niebieski. Wyjęłam odkurzacz i poodkurzałam.

Zaczęliśmy robić śniadanie. W tym czasie pokój sajgonek zaczął wyglądać jak lej po bombie. Po śniadaniu, cała trójka wpadła na pomysł, że będą odkopywać szczątki dinozaurów.

Hurraaaa!!!! Będziemy paleontologami!!!

I zaczęli przy pomocy pędzelków i nożyka odkrywać poszczególne kości tyranozaura wcześniej zanurzone w zaprawie wapiennej. Odkryli połowę, pyłek z wapna był wszędzie. Lili szybko znudziła się byciem paleontologiem, wyciągnęła ciastolinę i zaczęła w kuchni na stole robić ciasteczka dla Ciasteczkowego Potwora.
Straszaki uznały, że to ciekawsze, porzuciły paleontologię dla ciastolinowych literek, z których zaczęły robić zupę.

Hurrraaa!!! Będziemy karmić potwora!!!!

Po tym jak zobaczyłam podłogę w kuchni upapraną kolorowymi skrawkami ciastoliny, stwierdziłam, że czasem nie chce mi się wierzyć, że...

Teraz eSBek walczy z odkurzaczem.




sobota, 29 października 2011

przypadłość Lili

Lili ma jedną straszną manierę. Przedmioty, które się nie ruszają i nie uciekają na drzewo, lądują u niej w buzi.

Jakiś czas temu zjadła pięciogroszówkę. Nie mogliśmy potrącić jej z kieszonkowego, bo kasa odzyskana. O fakcie połknięcia monety dowiedzieliśmy się z kupy.

Dziś rano Lili chodziła po domu coś intensywnie przeżuwając.
Ja: Lili pokaż co masz w buzi?
Lili posłusznie otworzyła buzię, a tam mały niezidentyfikowany przedmiot.
Ja: Lili wypluj.
Lili plunęła na moją dłoń. Popatrzyłam i po chwili zapytałam:
Ja: Lili co to jest?
L: Nóśka dziewczinki.

A do tej pory myślałam, że to nasza sunia odgryza głowy dinozaurom, łapy psom i kończyny pozostałym figurkom. Mam nadzieję, że przynajmniej w połowie to jednak robota Lolki a nie jedynie Lili.

piątek, 28 października 2011

halloween

Rozmowy pięciolatów przed wieczornym spotkaniem w przedszkolu.

Kosma - Kościotrup ostrzega dziewczyny, że będzie je straszył w Noc Duchów.
Iga - Kot: Ja się nie boję! Tysia - Pies będzie przy mnie, to Cię pogryzie!!!
M: Ale ja będę Scooby-Doo!!! On jest strasznie tchóźliwy!!!!

czwartek, 27 października 2011

etykieta i dobre wychowanie

Tysia ma takie zajęcia w zerówce. Cóż chyba tylko teoretycznie, bo dziś po powrocie z przedszkola zaczęła jeść kotleta i ziemniaki rękoma. Nie wiem dlaczego. Bunt pięciolata przeciwko konwenansom????
W jej przypadku przeżyłam już bunt dwulatka - kulminacja nastąpiła w sypialni, do której ją zabrałam po tym jak krzyczała na Igulę bawiącą się jej zabawkami. Leżąc z nią na łóżku, powiedziałam: "Tysiu....", a ona na to "Ja nie jeśtem Tysia. Jeśtem kapitan Hak, a kapitan Hak,  nie lubi nikogo!"
Po drodze był też bunt trzylatka i czterolatka, o których zapewne wspomnę przy niejednej okazji.
Przetrwamy i ten, i pewnie kilkanaście następnych.
Z kolei Lili, jak zobaczyła starszą siostrę jedzącą rękoma, powiedziała: "Tysiu, jedź kotleta widelcem".
I jeszcze żadnego buntu nie zaliczyła. Pewnie wszystko przed nią i ... przed nami.

uwielbiam autoironię Anetki

Aneta - szefowa Kancelarii, matka dwojga dzieci, z pozostałościami po ciąży w postaci kilku  kilogramów i problemów z kręgosłupem dziś rano przysyła mi sms:
"Idę na jogę. Można tam się przebrać?". Ja w porannym zawirowaniu odpowiadam sms: "Tak". A chwilę później w następnym dodaję: "Tylko powiedz, że masz problemy z kręgosłupem".
Odpowiada mi telefon, w którym zostaję - przez przyszłą joginkę - poinformowana, że wybrała jogę dla ludzi z problemami z kręgosłupem, nadwagą i 50+, więc mam się nie martwić, bo jest zapisana na właściwe zajęcia.

niedziela, 23 października 2011

mała kobieta II

tata Sajgonek poszedł po zakupy. Po jego wyjściu głośno myślę: "Ciekawe, czy eSBek kupi pierś z kurczaka?"
M: A napisałaś na liście?
Ja: Nie.....
M: To nie kupi.

charakterek dwulata

Lili a strzeliła kupę w majty. Umyłam ją i zaniosłam do sypialni. Poszłam poszukać body, przychodzę a LLili rozebrana do golasa.
Ja: Lili jak będziesz się rozbierała, to cały dzień spędzisz w łóżku.
L: Nie psziesiadziaj mamusiu!

sobota, 22 października 2011

ząbki Tysi

Tysia gubi zęby. Ale gubi je dosłownie, bo jak już jej jakiś wypadnie, to przepada jak kamfora. Z pięciu, które do tej pory wypadły jesteśmy w posiadaniu tylko jednego. I to nie robota Wróżki Zębuszki.
Pierwszy ząb wypadł Tysi w kwietniu, dokładnie 16 i przepadł w ogrodzie. Smutek był ogromny, szukaliśmy długo, bez skutku.
Drugi ząb wypadł Tysi w maju, tak się cieszyła, że go ma, tak go pilnowała, że zgubiła w okolicach sofy w salonie. Uparłam się i znalazłam.
Trzeci ząb wypadł w przedszkolu i stamtąd nie wrócił.
Czwarty wypadł przy babci, a że babcia to firma, ząb zatrzymała i go przechowuje.
Piąty ząbek wypadł przedwczoraj i zaginął gdzieś na trasie pokój sajgonek - kuchnia. Tak wynika z planu, który Tysia namalowała dla Wróżki Zębuszki, żeby ta znalazła ząb, zabrała go i przyniosła w zamian prezent. Wróżka prezent przyniosła, zęba nie znalazła.

abstrakcja dwulata

Lili dziś przy śniadaniu wzięła plastikowy nóż i chciała tym nożem pić sok truskawkowy.
S: Lili nie wkładaj noża do kubeczka.
L: Dlaciemu?
S: Bo nożem nie pije się soku.
L: Powiem mamie i kumkają!

czwartek, 20 października 2011

jajeczna breja

Od dwóch dni sajgonki prosiły mnie o bułkę w jajku na kolację. Dziś nareszcie udało mi się dotrzeć do sklepu i nabyć jaja. Zaczęłam przygotować składniki. Lili kręciła się wokół blatu i kilkakrotnie sięgała po jaja. Raz sięgnęła skutecznie i ... 10 sztuk znalazło się na podłodze tworząc jajeczną breję.
M: O nie! Mamo!!! Przez Lili nie będziemy miały kolacji!!!!

środa, 19 października 2011

zamiana ról

Tysia - pięciolat szaleje na łóżku. Lili -dwulat na tym samym łóżku ogląda "Martynkę". Ojciec sajgonek leży pomiędzy dziewczynami. Tysi stopa znalazła się na książce Lili. Lili: "Tysiu, zabieś nóśkę, bo nie mogie ciytać. Citam tatusiowi!"

sobota, 15 października 2011

przezorna zawsze zabezpieczona

Tysia z Igulą wybierają się dziś na hubertusa do Młyńskiej Strugi. Tysia  przygotowała rzeczy na nockę u Iguli. Zaglądam do plecaka, a tam śniadaniówka z Kubusiem Puchatkiem.
Ja: Tysia po co Ci śniadaniówka u Iguli? Co masz w środku?
M: Płatki na ciemną godzinę!

czwartek, 13 października 2011

dzień matki jak sama nazwa mówi trwa tylko jeden dzień

Rankiem Tysia co najmniej dziesięć razy usłyszała ode mnie, że ma założyć rajstopki, spódniczkę ("głupio wyglądam"), bluzeczkę, buty. Nie pamiętam ile razy wołałam ją, żeby cokolwiek zrobić z jej włosami. Kilka razy gdzieś pędzącą zatrzymywałam w połowie drogi zmieniając jej kierunek na właściwy. Przynajmniej dwa razy podtrzymałam ją przed wyjściem z domu, bo nie założyła jeszcze kurtki. Lili natomiast, nie pozostając w tyle za starszą siostrą, tuż przed moim i Tysi wyjściem z domu, roztrzaskała o podłogę słoik.
Dzień matki  rzeczywiście skończył się wraz z nastaniem dzisiejszego ranka

środa, 12 października 2011

dzień matki

Dziś rano Tysia wstała i ubrała się bez zająknięcia. Następnie wypiła actimela nie oblewając się przy tym. Gdy poprosiłam ją, żeby przyszła się uczesać, zrobiła to bez marudzenia. Po tym, jak samodzielnie założyła buty jedynie po mojej jednokrotnej prośbie, nie wytrzymałam i zapytałam:
Ja: Tysiu, co się stało, że jesteś takim wielkim zuchem?
M: Bo postanowiłam Ci dziś zlobić Dzień Matki!

elokwencja pięciolata

Tysia dziś rano:
"Pani Lidio odklyłam dziś zadziwiającą rzecz. Loli świecą się oczy, jak patrzę na nią z daleka".

niedziela, 9 października 2011

życzenie

L: Mamo, poploszę płatki.
Ja: Masz jeszcze.
L: Mamo, chcie jeścze płatków.
Ja: Nie możesz.
L: Ciemu?
Ja: Dlatego.
L: Poplosze inna mamusie!

mała kobieta

Tysia z Lilą leżą na sofie i oglądają bajki na dobranoc. eSBek przygotowuje Tysi kolację.
M: Tato!!! Zalaz będzie bajka, któlej nie lubię!
Cisza.
M: Tato!!! Zalaz będzie Mała sylenka! Stlasznie nie lubię tej bajki!
Cisza.
M: O nie!!! Tato!!! Zaczęła się Mała sylenka, możesz przełączyć?!?
Cisza.
M: Tato!!! Czemu Ty mnie w ogóle nie szanujesz?!?

sobota, 8 października 2011

męskie rozmowy

Trzy aktywne zawodowo, wykonujące wolne zawody kobiety Ania, Agata i ja w piątek rano telefonicznie i osobiście ustaliły plan dostarczenia swoich dzieci na urodziny w sobotę. Urodziny miały odbyć się "za mostem" na ul. Hallera, co z uwagi na czas "korkowy" oznaczało, że trzeba było, aby zdążyć na godzinę 15, wyruszyć stosunkowo wcześnie. Ania zadeklarowała, że Tysia może jechać na urodziny z Zuzią, Agata, że może dostarczyć Zuzię i Tysię do domów po urodzinach.
O godzinie 14.18 przyjechała po Tysię Zuzka z tatą, który odbył, z montującym fotelik w jego samochodzie eSBekiem, krótką pogawędkę.
T: Ty, wiesz o której te urodziny?
S: Nie.
T: Mam nadzieję, że nie o 14.30, eee tam..najwyżej się spóźnimy.
S: A wiesz gdzie?
T: No, gdzieś na Podgórzu. A wiesz może z kim dziewczyny wracają? No wiesz, muszę przełożyć foteliki.
S: Nie.
Na co Tysia przysłuchująca się całej rozmowie, już nie wytrzymała i poinformowała szacownych ojców, że wracają z ciocią Agatą.

fryzjerstwo

niewątpliwie jedną z konfliktogennych sytuacji każdego ranka jest czesanie Tysi. Obie nie lubimy tego zajęcia - Tysia, bo ją boli, a ja - bo nie mogę słuchać wrzasków wydobywających z Tysi przy tej czynności.
Dziś tę nieprzyjemną sytuację odłożyłam na moment wyjścia na urodziny. Tysia stoi i kręci głową na wszystkie strony, co totalnie uniemożliwia mi zrobienie jej czegokolwiek na głowie.
Ja: Tysia przestań kręcić głową!
M: A oczami mogę oblacać?!?

piątek, 7 października 2011

weekendowy maraton urodzinowy

Tysia wesoła dziewczyna wybiera się na urodziny: w sobotę - Amelii, w niedzielę- Jonasza, w poniedziałek Franka. Lili wybiera się razem z Tysią do Jonasza i Franka. Obecność starszej siostry niewątpliwie ma wpływ na przyspieszenie rozpoczęcia życia towarzyskiego Lili.

czwartek, 6 października 2011

nocny marek

W nocy obudziło mnie kaszlące dziecko. Poszłam do pokoju sajgonek. A tam Lili siedzi na podłodze przy zapalonej lampce i układa puzzle. Zapytałam ją co robi. A ona: "Bawię się". Zerknęłam na zegar. Była 01:08.

wtorek, 4 października 2011

sajgonki w aucie

Wracamy z naleśnikarni. Sajgonki z tyłu w fotelikach.
Ja: Słuchajcie dziewczyny, jest późno, nie będziecie dziś oglądały bajki.
L: Ciemu nie bajki?
M: A możemy wybielać, czytanie książki czy oglądnie bajki?
Ja: Możecie.
L: Bajka!
M: Czytanie! Dobla Lili to będziemy wyliczać. Jak wypadnie na ciebie to będzie bajka, jak na mnie to ksiązka! Dobla?
L: Nie! Bajka!
M: Ene, due, rike, fake.....
L: Nie! Bajka!
M: Łan, tu, tri, for, fajf, six, seven, ejt, najn, ten, ileven, tłenty....ała! Mamo Lili mnie uszczypnęła!
Ja: Lili jak dotrzemy do domu to od razu idziesz do kąta.
L: Dobzie!

pudło

Tysia będąc dziś w Galerii namalowała różnokolorowe ryby i takież same koniki morskie na niebieskim tle.
Ja: Jakie piękne akwarium!
M: To ocean i ławica ryb!

niedziela, 2 października 2011

co się stało w piwnicy na ulicy W.?

W sobotę rano Tysia wyszła na podwórko i wyciągnęła Franka z domu. Później pojechali do lasu z tatą Franka. Zabrali też Lili. - zachwyconą wyprawą ze starszakami. Cała trójka dostała wałówę do skonsumowania w szałasie. Wrócili szczęśliwi, a Lili dodatkowo z katarem. Tysia udała się od razu do Franka, który później gdzieś wybył z rodzicami, ale po obiedzie Tysi. przyszedł po nią, bo podobno tak się umówili. Około 18 stwierdziłam, że czas, aby Tysia wróciła do domu. Poszłam do mieszkania Franka. Okazało się, że Tysia z Frankiem już dawno wybyli na podwórko. Po ogólnych oględzinach okazało się, że tam ich nie ma. Do akcji poszukiwawczej dołączyli rodzice Franka, którego tata odkrył, że są w piwnicy. Zamknęli się na klucz.
Pukamy. Za drzwiami popłoch. Pukamy po raz drugi. Dzieciaki odpowiadają, że zaraz otworzą, a za drzwiami słychać rumor. Pytamy "przez drzwi" co robili, a oni chórem: "Bawiliśmy się w lekarza!". I jeszcze chwilę szukali tego klucza, co go gdzieś zapodzieli.

Pod linkiem fachowe wytłumaczenie sytuacji: 
http://dziecko.onet.pl/69003,0,41,dziecieca_zabawa_w_seks,artykul.html

piątek, 30 września 2011

czwartek, 29 września 2011

motto na dziś....

....zawsze może być gorzej, niż nam się pierwotnie wydaje i to co było przerażające w pierwszej chwili, w następnej, przyćmione kolejną informacją, wydaje się już całkiem normalne.
Kłaniam się nisko wszystkim, którzy pozwalają na uchwalanie absurdalnych planów miejscowych.

unbelievable

niemożliwe jak Lili gada! Gada w sposób niesamowity, odnajdując słowa adekwatne do sytuacji.

Tysia i Lili w domu z eSBekiem, ja na linii telefonicznej, po rozmowie z Tysią przyszła kolej na Lili.
Ja: Lili i jak Ci minął dzień?
L: Dobzie.
Ja: A byłaś na huśtawkach?
L: Tak byłam.
Ja: I jak było?
L. Świetnie!
Ja: Lili wiesz muszę kończyć, bo zaraz podchodzę do kasy kupić bilet.
L: No tio papa. Tienskie!

Lili wykąpana, w łóżeczku, czeka na wieczorną dawkę literatury…
Ja: Lili poczekaj w łóżeczku, kupiłam książeczkę zaraz jej poszukam.
L: Posiukasz?
Ja, starając się sobie przypomnieć, gdzie ukryłam wcześniej zakupione książki przerzucając jednocześnie segregatory w szafce odpowiadam: Tak, szukam. Ale wiesz .... nie mogę jej znaleźć!
L: O Matko! To niemożlite!

warszawski labirynt

nie wiem dlaczego tak jest, ale gubię się w terenie. Niby kobieta logicznie myśląca, posiadająca wysoki – jak twierdzą niektórzy – zmysł analityczny, a obranie właściwego kierunku zawsze nastręcza mi nie małych problemów. A już najgorzej jest w naszej pokręconej stolicy. Jak mam wejść w te tunele pod dworcem centralnym a później z nich wyjść i odnaleźć następne podziemne przejścia, żeby dotrzeć na właściwą stronę Alei Jerozolimskich lub Marszałkowskiej, to przeżywam prawdziwe katusze. Niby rozumiem dlaczego w tak ruchliwym mieście są podziemne przejścia, ale już mniej wyrozumiała jestem dla ignorancji, która szczególnie przejawia się w oznakowaniu kierunków w podziemnych przejściach na rogu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich. Niby pięknie na niebieskim tle białymi literkami wskazywane są kierunki, ale…. na Pragę (?!), Mokotów (?!), Żoliborz (?!) i jeszcze jeden, którego nie zapamiętałam. Skąd mam wiedzieć, że np. Hotel Novotel stoi na drodze prowadzącej na Pragę? Wczoraj starałam się tam dotrzeć. Podobno z dworca centralnego do Novotelu jest 400 m. Rękę dam uciąć, że w linii prostej, bo zmierzając w kierunku hotelu, kilkakrotnie wydobywając się z podziemnego przejścia celem wzrokowego zbadania swojego położenia, zawsze go widziałam, ale zanim do niego dotarłam, przebyłam na pewno ponad kilometr. I to na obcasach…
No cóż… do dziś dudnią mi w uszach słowa mojego kolegi, który idąc za mną mówi:
„I. w lewo”.
Po moim odbiciu w prawo, ze stoickim spokojem stwierdza:
„W te drugie lewo”.

wtorek, 27 września 2011

czeskie wspominki

Zima....jedziemy samochodem w góry uprawiać amatorskie narciarstwo. Wyjazd firmowy, udało mi się zabrać Tysię. Tysia z Olą. - dziesięciolatą siedzą z tyłu samochodu, nawiązując pierwsze poznawcze relacje,  rozprawiają na ważkie tematy.
M: Ola, masz lodzeństwo?
O. Nie.
M: Widzisz, a mi się tlafiło!

kiedy mężczyzna...

...strofuje kobietę, parafrazując When a Man loves a Woman Luisa Mandoki? Precyzując pytanie, kiedy mąż-mężczyzna strofuje żonę- kobietę? Odpowiedź wydaje się oczywista. Kiedy żona prowadzi samochód, a szacowny małżonek siedzi na fotelu pasażera.
Piękne, jesienne, niedzielne popołudnie. Wracamy z sajgonkami z lodów. Sajgonki szczęśliwe, rodzice też, wydaje się, że wszyscy delektują się chwilą. Pozytywnie nastawiona do świata prowadzę samochód. Pełna dobrych chęci, zatrzymuję się mając pierwszeństwo i z uśmiechem na ustach przepuszczam kierowcę z naprzeciwka, który, sądząc po sznurze samochodów za nim, od dłuższego czasu czeka na włączenie się do ruchu. Migając mu długimi słyszę... Co Ty robisz! Dlaczego zatrzymujesz się na drodze z pierwszeństwem! Możesz za to mandat dostać!
I czar niedzielnego popołudnia prysł...

sobota, 24 września 2011

żółta cukinia to na pewno nie dynia, czyli jak łatwo dorównać eSBekowi

eSBek wybrał się na weekendowy wyjazd integracyjny, gdzie dopadła go choroba morska na promie do Danii. Nie zawsze jest przyjemnie i wesoło. Ja natomiast zostawiając  fachowców od elewacji samych sobie, wyjechałam z sajgonkami do przyjaciół w Biedronkowie. A tak... żeby wzmocnić drużynę sajgonek o 5-latkę Igulę. Niezbadane, co dziś wymyśliły, bo cały czas knuły pod drzewami i na drzewach sąsiednich działek. I chyba nie chcę wiedzieć, tak zdrowiej. Pięciolaty traktowały dwulatę jak piąte koło u wozu. Biedna Lili...taki jej żywot - śledzenie starszaków.
Dziś rano rozwodziłam się nad roztrzepaniem eSBeka., a sama narobiłam przyjaciołom smaka na zupę dyniową, a zakupiałam żółtą cukinię, do jej przepołowienia wierząc, że to dynia. Ale wymyśliłyśmy z Agulą super zupę cukiniową, palce lizać. Może kiedyś napiszę przepis. Poza tym,  jadąc do Biedronkowa zapomniałam butelki do mleka Lili, ale mleko wzięłam, więc zamiar miałam dobry, za to w Biedronkowie zostawiłam nocnik Lili. W sumie dobrze, że nie na odwrót.
W Biedronkowie zostawiłam też Tysię, żeby sobie jeszcze trochę z Igulą poknuła. Mają sporo pomysłów do zrealizowania, jestem pewna. Ale o to niech się już Agula z Wojtasem martwią. Acha i zostawiłam jeszcze czwartą babę w naszej rodzinie - sunię Lolkę. Ma tam adoratora, niech się wyszaleje...
Sobota wieczór należy do mnie i do książki w łóżku. Nieuprasowane ubrania poczekają do jutra. Już trochę leżą, jeden dzień więcej nie zrobi im różnicy, a mi laba pomoże.

przemyślenia z Fineaszem i Ferbem w tle

Dziękuję Disney Channel za Fineasza i Ferba. Sajgonki ich uwielbiają, a w sobotnie ranki oglądają razem z Frankiem - przyjacielem i sąsiadem sajgonek.
Dzięki Fineaszowi i Ferbowi mam możliwość spokojnego wypicia kawy i przeczytania "Wysokich...", ale dziś zdradziłam "..obcasy" dla bloga. Nadrobię....
Bezpośrednim asumptem do podjęcia działań w kierunku uporządkowania otoczenia było zdarzenie z wtorku rano.
Poprosiłam eSBeka, aby zawiózł Tysię do przedszkola, bo rano miałam negocjacje i chciałam jeszcze raz rzucić okiem na akta. Następnie dwukrotnie poprosiłam, żeby przyspieszył Tysię w ubieraniu, bo nie wyrobi się do biura. Weszłam do łazienki przygotować się do wyjścia. Wychodzę, Tysia biega po domu nieuczesana a eSBeka nie ma. Dzwonię do niego z pytaniem, gdzie się podziewa. Odpowiada, że na parkingu przed firmą......
To zdarzenie zapoczątkowało nasze "partnerskie" kolejne ustalenia, co do podziału obowiązków w domu. Ruskim targiem ustaliliśmy, że eSBek weźmie na siebie płatność rachunków. Z niezwykłym zapałem, w środę wieczorem usiadł do zapłacenia zaległych rachunków. Zapłacił jedynie za wodę....kwotę w wysokości 557,57 zł.W piątek rano odbieram smsa z sieci Orange następującej treści: "Informujemy, że wpłynęła należność na kwotę 557,57 zł. Dziękujemy za dokonanie wpłaty. Obejrzyj swoją fakturę i poznaj promocje na www.orange.pl/online". Żądanie zwrotu płatności i odkręcanie sytuacji to już moja robota, bo przecież telefon jest mój....
Nie posądzam eSBeka o złośliwość. On po prostu jest nieprzeciętnie roztrzepany.

piątek, 23 września 2011

poranne skarżypyctwo

Rano zabroniłam czegoś Lili. Nie pamiętam o co poszło. Lili- typowy dwulat, z nietypowo rozwiniętą umiejętnością zwerbalizowania każdej myśli i emocji, straszy mnie swoim ojcem.
L:   Ide powiedzieć tatusiowi!.
Ja: To dam Ci telefon, bo tatuś jest w delegacji.
L: Nie bede dźwonić! Nie mam cziasu!.

przedszkolne ujawienie urwisa

Urwis ujawnił się dziś w przedszkolu. Przepraszam w zerówce. Pani Ania stwierdziła, że Tysia zaczęła być urwisem. Odpowiedziałam, że zawsze była, tylko się ukrywała. Nie wiem czemu, w domu bez ceregieli uprawia urwisostwo.
Pani poprosiła o delikatną rozmowę z Tysią. Wracając z przedszkola nadarzyła się okazja. Tysia miała czkawkę i stwierdziła, że pewnie wspomina ją pani Ania.
Ja: A dlaczego uważasz, że pani Ania o Tobie mysli?
M. Bo dziś byłam gzeczna.
Ja: Ale pani Ania nie musi się dziwić, że jesteś grzeczna, bo przecież byłaś zuchem już w przedszkolu.
M: No tak, ale w przedszkolu byłam małym zuchem, a w zelówce jestem duzym zuchem.
I właściwie temat można by uznać za zakończony, gdyby nie czkawka, która wróciła przy podwieczorku.
Ja: Tysia może jak powiesz, co naprawdę dziś się zdarzyło, to czkawka Ci minie.
M: No dobla. A nie będziesz się złościć?
Ja: Nie.
M: Kłamałam. Nie byłam dziś gzeczna w przedszkolu. Byłam niegzeczna, ale to dlatego, ze energia mnie rozpiera.....

kim są sajgonki?

Sajgonki - małe dziewczynki wywołujące wszechogarnający sajgon. Jestem mamą dwóch sajgonek, cudnych....
Sajgonki generalnie działają we dwie. Młodsza Lili- lat całe 2 robi wszystko co starsza Tysia - lat 5 i pół, a starsza jest kopalnią niebywałych pomysłów. I codziennie ma gotowy scenariusz swoich działań, przy czym absolutnie popiera dewizę Emila ze Smalandii - "psot się nie wymyśla, psoty robią się same". Drewutni do chwili obecnej nie posiadamy, a przydałaby się. Często bowiem zdarza się tak, że działają nie razem, tylko równolegle - w tym samym czasie uprawiając swoje własne psoty.

nie chciałam zostać bloggerką...

.... ale jadąc parę dni temu samochodem do biura stwierdziłam, że muszę zacząć panować nad swoim życiem. Istnieje absolutna konieczność uporządkowania tego chaosu, który mnie otacza. Stwierdziłam, że uporządkuję swoje życie katalogując zdarzenia na blogu. Może będzie mi się wówczas wydawało, że panuję na tym co się wokół mnie dzieje. Zobaczymy...