sobota, 31 grudnia 2011

historia zatoczyła koło

Zaczęło się niewinnie. Lili dopadła mnie z zestawem lekarskim i kazała grzecznie usiąść na krzesełku, po czym mnie osłuchała, sprawdziła uszy, zmierzyła temperaturę. Nic nie zdążyła orzec, bo wpadła Tysia i stwierdziła, że przebada z kolei młodszą z sajgonek. Zamknęły się w pokoju. Chwila spokoju pomyślałam i zaczęłam robić im naleśniki na drugie śniadanie.
Po jakiś pięciu minutach wpadła Tysia z zapisaną kartką, wręczając mi ją jednocześnie oznajmiła, że Lili ma zapalenie płuc, a to jest recepta na leki. Odwróciła się na pięcie i odeszła. Spojrzałam za nią - na jej spodniach zauważyłam kosmyk włosów w kolorze jasny blond. W tej samej sekundzie z pokoju wybiegła Lili z grzywką przyciętą bardzo asymetrycznie. Popatrzyłam na sajgonki z niedowierzaniem. eSBek w tym momencie zajrzał do ich pokoju, a tam ... na podłodze pełno włosów. Spojrzałam ponownie na Lili i oceniłam straty: grzywka przycięta, brak dwóch loków, z tyłu gniazdko wycięte, to samo z jej lewej strony. Zapytałam Tysię dlaczego to zrobiła, na co ona ze szczerością pięciolata odrzekła, że "Nie wie".
Cała sytuacja bardzo mnie ubawiła. eSBeka mniej, zapytał Tysię, czemu nie spytała, na co ona odpowiedziała, że jakby spytała to nikt by jej nie pozwolił. W sumie mądra odpowiedź na trochę pozbawione sensu pytanie.
Po jakimś czasie przypomniała mi się historia opowiadana bardzo dawno temu przez dziadka sajgonek, identyczna ja ta, tyle tylko, że sprzed pół wieku. Mój tata w wieku lat pięciu zgarnął swojego kolegę pod stół i obciął mu wszystkie loki. Pamięta, że dostał wielkie lanie za to wczesne fryzjerstwo. Szczerze, mi nawet do głowy nie przyszło, żeby jakoś ukarać sajgonki.
Nie ulega jednak wątpliwości, że rodzinna historia zatoczyła koło. Cdn za pół wieku;)

piątek, 30 grudnia 2011

samo życie

Mówi żona-ja do męża-eSBeka.
Kup szampon dla sajgonek, płyn, bo nie mam w czym prać koszul i dwie przyprawy Kamis do mięsa mielonego.
Wraca mąż ze sklepu z szamponem dla sajgonek, płynem do płukania tkanin Silan i bez przypraw.
Oby w Nowym Roku mój mąż miał lepszą pamięć. Tego jemu i sobie szczerze życzę!

P.S. Po przyprawy wyskoczył do sklepiku na rogu.

P.S.2
.... 3 godziny później.
eSBek pojechał do Empiku po książki: sobie kupił trzecią część A song of Ice and Fire, dla mnie 1Q84 Murakamiego. No i cudny Kalendarz 2012 Andrzeja Tylkowskiego. Przy okazji zajrzał do Reala i nabył Persil ColorExpert i Persil Gold. Postawił z rozmachem na stole i powiedział: Teraz napisz na blogu, że kupiłem. No to piszę:)

obiekty pożądania

Zabawki, rzeczy, rysunki Tysi są przedmiotem pożądania Lili, która jak tylko starsza siostra nie widzi, zgarnia je i po cichutku się nimi bawi. I tak właśnie było z Magic Fabric, taką maszynką do robienia maskotek. Lili świeciły się na nią oczy, ale Tysia za nic nie pozwoliła jej dotknąć.
Parę dni temu Lili weszła do pokoju sajgonek i dostrzegła przedmiot pożądania pozostawiony sam sobie. Usiadła ładnie na krzesełku, postawiła maszynkę na kolana i już zaczynała jej używać, gdy nagle usłyszała:
- Lila mam Cię na oku!!!!
Zaskoczona przez "czytającą" na łóżku Tysię, rzuciła maszynę, rzuciła się z krzesła i czym prędzej na czworaka zwiała z pokoju.
Taki los młodszej z sajgonek... szkoła życia od pierwszych miesięcy życia.

wtorek, 27 grudnia 2011

no tak...stare odchodzi młode przychodzi

Dotarłyśmy wczoraj z Tysią do cc na "Artur ratuje Gwiazdkę". Następnie pojechaliśmy całą rodzinką pozwiedzać szopki bożonarodzeniowe na Starówce. Pogoda dopisała, było 9 stopni. W samochodzie eSBek wypytywał nas o fabułę filmu. Tysia opowiadała, ja dodawałam i w pewnym momencie mówię:
- Tysia a pamiętasz tą scenę w Afryce, w której starego Mikołaja i Artura chciały pożreć lwy i tygrysy?
- To były pumy mamo!
- No jak pumy? To były lwy - te z grzywami i tygrysy.
Na co Tysia patrząc na mnie z dezaprobatą: A widziałaś kiedyś tyglysy bez plążków???

No w sumie nie widziałam. I jak sobie jeszcze raz przypomniałam tą scenę, to faktycznie "moje tygrysy" ich nie miały.

czwartek, 22 grudnia 2011

płaszczyzna kobiecego porozumienia

Szwagierka uraczyła mnie wczoraj następującym dowcipem. Przedświąteczna rewelacja!

Mówi żona do męża: Idź kup dwa kartony mleka, a jak będą jajka to kup sześć.
Wraca mąż z sześcioma kartonami mleka.
Żona oburzona: Czyś ty zwariował?!? Czemu kupiłeś sześć kartonów mleka?
Na co mąż: Bo były jajka!

Powodzenia w przedświątecznym szaleństwie zakupowym.

wtorek, 20 grudnia 2011

Babcia Bohater

W zeszłym roku o tej porze na tapecie był film animowany: "Niko ratuje święta" - o reniferku bohaterze. W tym roku na ekrany kin wszedł "Artur ratuje Gwiazdkę" - nie wiem jeszcze o czym, bo nie byłyśmy z Tysią, nadrobimy w drugi dzień Świąt. Ale wiem na pewno jedną rzecz: my mamy swojego własnego bohatera, bo u nas wszystkie Święta ratuje Babcia Ircia, która już samym przyjazdem powoduje, że zaczyna robić się świątecznie. A potem gotuje, pichci, przygotowuje, kupuje, przyprawia, ustawia, ogarnia, kręci się, wykańcza i mamy najpiękniejsze Święta Bożego Narodzenia. Więc nie dziwota, że jak sajgonki zasłyszą, że przyjedzie babcia to od tego momentu zaczynają dzień zadając niezmienne pytanie:
- Kiedy przyjedzie babcia Ircia?

poniedziałek, 19 grudnia 2011

koncert kolęd

Dziś popołudniu wybraliśmy się całą rodzinką na koncert kolęd w wydaniu zerówkowiczów, pierwszo - i drugoklasistów z Tysi szkoły. Ładnie to brzmi "wybraliśmy się całą rodzinką". W rzeczywistości wyglądało to tak, że eSBek dobiegł z pracy, a ja zgarnęłam Lili spod domu - Lidka na mój telefon przygotowała ją na określoną godzinę i razem dotarłyśmy na miejsce. Cel został osiągnięty, całą trójką byliśmy 2 minuty przed czasem i starsza sajgonka nie musiała wypatrywać rodziców i siostry.
Rozpoczęło się kolędowanie w trzech językach. Najpierw po angielsku, później niemiecku a na końcu po polsku. Najpiękniej... Pierwszo i drugoklasiści przed tym występem zaczęli  rozkładać na podłodze cymbałki, przygotowywać trójkąty i taburyn. Zerówkowicze z zaciekawieniem przyglądały się tym przygotowaniom.
Lili na rękach ojca również. Zafascynowała się niemiłosiernie i nagle krzyknęła:
- Ale jaja!!!
Dorośli na sali wybuchnęli gromkim śmiechem. Lili czując ich wzrok na sobie, schowała buziaka w dłonie i powiedziała do eSBeka:
- Tatuś, wśtydzie sie. 
Po kolędowaniu zjawił się Święty oczywiście. Sama bym w niego uwierzyła gdybym była dzieckiem. Wyglądał jak prawdziwy, starszy biało brody (prawdziwa!) Pan z ogromnym poczuciem humoru, który zaczął od tego, że Mikołaj haruje w grudniu, cały miesiąc, a później to już tylko bara, bara, po czym ugryzł się w język i stwierdził, że potem to już tylko Bora Bora;)
Było cudnie Świątecznie.

niedziela, 18 grudnia 2011

pomysłowość dwulata

Dziś na obiad było spaghetti. Lili nie przepada, za dużo fikuśnych warzyw. Bo to takie quasi spaghetti: mięso mielone z cebulą, brokułem, cukinią, marchewką, papryką, zieloną fasolką, kukurydzą, pieczarką i pomidorami z puszki. A do tego duużżżooo ziół: bazylia, oregano i zioła prowansalskie plus pieprz ziołowy i słodka papryka. Nie dziwię się, że Lili odmówiła jedzenia i zażądała suchego makaronu, którego zjadła tylko kilka nitek. Tysia natomiast ze smakiem wciągnęła wszystko oprócz cukinii, którą ja z kolei mogę zajadać się w każdej postaci, więc z chęcią od niej wzięłam. Po skończonym obiadku Tysia poszła do Franka zaprosić go na urodziny a Lili była strasznie nieszczęśliwa, że została sama. Powiedziałam jej, że jak makaron zniknie z talerza, to ją zaprowadzę i zostawiłam ją samą w kuchni wracając do segregacji ubrań do prania.
Po paru minutach Lili przychodzi i oznajmia mi, że już nic nie ma na talerzu.
Ja: Lili zjadłaś wszystko?
L: Nie, oddałam Lolusi.
Jedyna pociecha, że od dwulata przynajmniej można dowiedzieć się prawdy. Pięciolat z kolei konfabuluje na co dzień i od święta. Ale o tym innym razem.

sobota, 17 grudnia 2011

bunt

Zbuntowałam się. Ja. Nie sajgonki. Zbuntowałam się przeciw konsumpcjonizmowi i ogólnemu szaleństwu, które towarzyszy wszystkim w ten przedświąteczny czas. Zatrzaskując drzwi za maksi bałaganem w domu wyruszyłyśmy z sajgonkami do skansenu, gdzie obejrzałyśmy chaty kujawską, kaszubską, z borów tucholskich oraz dowiedziałyśmy się mnóstwo ciekawych rzeczy jakie działy się w tych chatach na początku XX wieku  w Wigilię, Święta Bożego Narodzenia i Sylwestra. Wszystko cudnie opowiadała pani przewodniczka, a że historię przekazywała nam przy odpowiednim wystroju tych chat, można było poczuć magię Świąt z tamtego okresu. Jutro idziemy na Rynek na koncert kolęd. Tak spędzony czas z sajgonkami jest bezcenny.
A zakupy, cóż ... zrobi się przy okazji.

czwartek, 15 grudnia 2011

telefon

Jedziemy z Tysią z przedszkola. Słuchamy Trójki, w której Pan Redaktor nieopatrznie zakomunikował, że "za kilka dni spadnie śnieg"
M: Mamo, to za ile dni spadnie śnieg?
Ja: Za kilka.
M: Mamo, a za kilka to za ile?
Ja: Nie wiem, słyszałaś w radio to samo co ja. Pan powiedział, że za kilka.
M: Mamo, ale kilka to jest ile?
Ja: Nie wiem Tysia. Jak chcesz to zadzwoń do Trójki i dopytaj.
M: Dobla! Dasz telefon?
Wybrałam numer i podałam Tysi. Po paru sygnałach Tysia pyta: Ploszę Pani a za ile dni spadnie śnieg?
I do mnie: Mamo, Pani powiedziała, że zaraz splawdzi. A teraz jest sygnał.
Właściwie to nieładnie, że Pani przy telefonie nie udzieliła sajgonce wyczerpującej informacji. Powinna, jak podają takie nieprecyzyjne wiadomości. Z drugiej strony, odpowiedź była dla Tysi wystarczająca, bo dłużej nie drążyła tematu.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

całe życie z wariatami

Zacznę od tego, że Tysia nie gorączkuje. Ona dostaje mega gorączki. Może nie mieć nawet stanu podgorączkowego, po czym za pół godziny ma 38 i 6. I gorączka ta po podaniu leków przeciwgorączkowych nie mija ot po 15 minutach czy pół godzinie. Mija po godzinie, a najlepiej, żeby jeszcze zbijać ją dodatkowo okładami. O tym, że gorączka może być light dowiedziałam się dopiero wówczas, gdy temperatura zaczęła nawiedzać Lili. 15 minut po podaniu leku i już ok.
I Tysia dostała właśnie takiej swojej temperatury w nocy z soboty na niedzielę. I skarżypyctwo na gardełko.W nocy z niedzieli na poniedziałek miała 39 stopni. W ruch poszły leki i okłady. Dziś rano już 38, ale przez cały dzień nic. Dopiero jak wróciłam przed 17 do domu, Tysia dostawała gorączki. Ale patrzę na jej szyję, a tam wysypka. Pytam co to, na co Tysia pokazuje mi klatkę piersiową i brzuszek, a tam krostka na kroście. Dzwonię do pani doktor. Po opisaniu objawów pada wstępna telefoniczna diagnoza: Szkarlatyna. Obwieszczam, że przyjeżdżamy. W tym momencie do domu wchodzi eSBek, którego raczę nowiną. Pakujemy sajgonki i jedziemy we czwórkę. Lili też ma wysypkę (inną niż ta czwartkowa) i cieknie jej z nosa. Decydujemy, że weźmiemy sajgonki w pakiecie na przegląd lekarski.
Czekamy w poczekalni. Tym razem sajgonki mają zajęcie: gabinet stomatologa jest otwarty a pan doktor dokonuje jakiś dziwnych operacji w ustach pacjenta. Kino wysiada przy takich atrakcjach. Sajgonki podglądają zachwycone.
Patrzę na mojego męża i obmyślam plan pozostawania z sajgonkami w domu w sytuacji, gdyby diagnoza się potwierdziła. Mówię do eSBeka: Kurcze, właśnie zrobiłam przegląd tego, co dziewczyny ostatnio jadły i nie mogę znaleźć nic, co mogłoby je uczulić. Na co eSBek z miną zbitego psa: Wiesz, muszę Ci się do czegoś przyznać. Przez przypadek dałem sajgonkom actimel pomarańczowy w sobotę.
Diagnoza z poczekalni potwierdziła się: Tysia wirusowe zapalenie gardła plus uczulenie, Lili tylko uczulenie. Niewątpliwie lepsze to niż szkarlatyna.

Swoją drogą cieszę się, że zapisałam dziewczyny do poradni alergologicznej. Pierwszy raz idą w styczniu. Cały czas uważam na wszystko, co wydaje mi się, że uczula Tysię a i tak nie daję rady jej uchronić. Z sajgonkową alergią błądzę trochę jak dziecko we mgle, mam nadzieję, że znajdę dobrego przewodnika.      

piątek, 9 grudnia 2011

u doktora

Lili dostała wysypki, której nie potrafiłam zidentyfikować. W związku z tym, że eSBek w delegacji, do lekarza musiałam zabrać obie sajgonki. Po 5 minutach czekania w poczekalni, nudziły się niemiłosiernie. Zaczęły skakać, kręcić się w kółko, śpiewać, dyskutować a na koniec dorwały jakiś karnet i w przypływie zaangażowania matki, ustanowiły mnie bileterką. Nie byłam uszczęśliwiona tą funkcją, rano wstałam przed 7, zrobiłam śniadanie, zawiozłam Tysię do przedszkola, byłam w sądzie, potem w urzędzie, ogarnęłam parę spraw zawodowych w biurze, odebrałam Tysię, zgarnęłam Lili z domu i wylądowałyśmy w poczekalni. W sumie marzyłam, żeby zapaść się w fotelu i udawać, ze mnie nie ma, gdyby nie to, że nie jadłam od rana i byłam przeraźliwie głodna. No i byłam w tej właśnie chwili bileterką. Na moje szczęście, gdy do poczekalni przyszła mama z dziewczynką, na oko 4 lata, sajgonki przeniosły swoje zainteresowania na nowe osoby. Zaczęła Tysia, która podeszła do dziewczynki i mówi:
M: Cześć. Jestem Tysia i chodzę już do zelówki!
Następna w kolejce Lili zapodała następującą nowinę: Cieść! Jeśtem Lila i chodzie do psiedszkola!

wtorek, 6 grudnia 2011

mikołajki

Tysia wstając rano stwierdziła, że nie spała w nocy i słyszała dzwoneczki Świętego. Absolutnie uwierzyła w to Lili, a obecność Mikołaja dodatkowo potwierdziły prezenty w butach. Tylko mój był pod poduszką. Taki zwyczaj panował w moim rodzinnym domu, i jest on podtrzymywany przez eSBeka w stosunku do mnie.
Sajgonki zadowolone, aczkolwiek pięciolat cieszy się z niespodzianek zupełnie inaczej niż dwulat, którego w przecudowny sposób raduje absolutnie wszystko.
Tysia wyjątkowo w tym roku nie zażyczyła sobie na prezent konia. Bo do niedzieli jak ktoś ją pytał, co chciałaby dostać, to zawsze odpowiadała, że chce właśnie to czworonożne stworzenie. Ale w niedzielę coś się odmieniło i poprosiła o jaszczurkę. I była lekko zawiedziona, że nie znalazła jej w bucie. Wychodząc naprzeciw jej rozterkom, na poczekaniu wymyśliłam historię o przepracowanym Mikołaju, który nie jest w stanie wejść do każdego domu i dlatego zrzuca prezenty do buta w magiczny, nieznany nam sposób. Trudno zatem byłoby zrzucić mu jaszczurkę w akwarium. Tysia uwierzyła, ale tylko na chwilę, bo po sekundowym przetrawieniu mojej historii, powiedziała, że mógłby w sumie zrzucić samą jaszczurkę a my sobie byśmy jakoś poradziły. Stwierdziłam, że być może tak zrobił i jaszczurka biega gdzieś pod naszymi meblami. W tym momencie Tysia zaczęła uważnie nasłuchiwać, co tupie pod szafkami w kuchni...
Ja z kolei "pod poduszką" znalazłam problemoniwelator i zmarwieniounicestwiacz z funkcją multiplikacji pozytywności, co wprawiło mnie w stan błogiego spokoju o naszą przyszłość.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

nie lubię poniedziałków...

...i sajgonki też nie lubią, a w szczególności Lili, która po weekendowych przytulaniach i wszechobecności rodziców i siostry musi zostać z Lidzią sama w domu. Dziś miała najprawdziwszy kryzys. Po tym jak pomogłam Tysi wejść do samochodu, popatrzyłam w okno, a tam na parapecie stała Lil zanosząc się płaczem. Serce mi ścisnęło, poprosiłam Tysię, żeby chwilę poczekała a sama pobiegłam zobaczyć co się dzieje. Okazało się, że dzieciątko nie usłyszało jak mówię jej "miłego dnia" i nie czuło jak strzeliłam buziaka i się straszliwie rozżaliło, że wyszłam nie żegnając się. Chwila przytulania i mogłam po raz drugi tego dnia wyjść do biura.
Wsiadłam do samochodu i mówię do Tysi: Biedna Lili.
M: A co się stało?
Ja: Rozżaliła się strasznie, nie zanotowała, że się z nią pożegnałam.
M ze stoickim spokojem: Wiesz mamo... Czasem życie rzuca nas w nieoczekiwane miejsca. I splawdza, czy tam przetlwamy.
Popatrzyłam na Tysię z lekkim karpikiem na twarzy i zapytałam: Tysia, a co to?
M: Tekst z filmu "Kudłaty zaprzęg".

niedziela, 4 grudnia 2011

poliglotki

Tysia grała na PSP w chomika. Polecenia w tej grze wydawane są po angielsku. Lili patrząc z zazdrością na Tysię, prosiła ją, żeby dała jej pograć, na co starsza z sajgonek odpowiadała, że nie może, bo Lili nie umie po angielsku. Lili pewnie stwierdziła, że "potlafi" i w tym momencie wdały się w dyskusję następującej treści:
M: No dobla jak umiesz, to powiedz, co to znaczy: "Hello dog"?
L: Hello dog.
M: Nie! Powiedz, co to: "Hello dog!?"
L: Hello dog!

Summa summarum Lili "jakoś" test zaliczyła i z radością wielką popatrzyła na chodzącego w PSP hamstera:)

sobota, 3 grudnia 2011

pytania Tysi

Przenikliwość umysłu Tysi zwaliła mnie dziś z nóg i poczułam się piekielnie dumna z naszego pięciolata.
Sajgonki po powrocie z pierwszych urodzin Martynki zażyczyły sobie na kolację naleśniki.
Tysia smarując jednego babcinym dżemem truskawkowym, zapytała mnie:
- Mamo, bo ja czegoś nie lozumiem. Skolo ty jesteś moją mamą, a babcia twoją, i babcia też miała mamę a ta babci mama też miała mamę, to gdzie jest początek?
Po tak zadanym pytaniu musiałam zdjąć patelnię z palnika, aby przez chwilę zastanowić się nad odpowiedzią.
Ja: Tysiu są dwie teorie. Pierwsza jest taka, że pierwszych ludzi stworzył Bóg. Nazywali się Adam i...
M: ...Ewa.
Ja: No właśnie. I uważa się, że Adam i Ewa byli pierwszymi rodzicami wszystkich ludzi. A druga teoria jest taka, że najpierw w kosmosie powstała planeta ziemia, następnie na tej ziemi pojawiła się woda, później rośliny, owady i zwierzęta. A człowiek według tej teorii pochodzi od małpy.
M: Mamo, ale dlaczego są dwie teolie?
Ja: Bo niektórzy wierzą, że istnieje Bóg i to on jest stwórcą, a niektórzy nie. I mają do tego prawo.
M: A ja i tak wierzę w Boga. Bo gdyby nie on, nie byłoby Jezuska i Świąt Bożego Nalodzenia! I nie śpiewalibyśmy kolęd!

piątek, 2 grudnia 2011

marzenie dwulata i jego rodzicielki

Leżmy z Lili w łóżku. Jest 6 rano. Ja półprzytomna a Lili trajkocze jak radio. Nagle mnie pyta:
- Mamusiu, kiedy wleście pójde do psiedskola?
Ja: Jak przestaniesz robić kupę w majty.

Jakiś czas temu wchodzę do domu - Lili podbiega do mnie i machając palcem wskazującym mówi:
- Pamiętaj, że masz majty!
Po chwili zjawił się eSBek, którego uświadomiła w ten sam sposób. 

W teorii Lili ma obcykane wszystko. W praktyce tylko połowicznie.
I jak tak sobie przypominam ten czas z Tysią to ona już w tym wieku miała opanowane wszystko i w teorii i w praktyce. Ale ona była pierwsza, a z Lili celowo czekam, aż sama dojrzeje do pewnych zachowań. I po cichutku się łudzę, że przez to zatrzymuję pędzący bez zastanowienia czas.

czwartek, 1 grudnia 2011

śniadanie

Generalnie śniadania przygotowuje eSBek, ale dziś rano musiał być wcześniej w biurze i zrobiłam to ja. eLka jeszcze w łóżku wypiła mleko z butli. eMka zjadła bułę i wypiła actimela.
W międzyczasie zrobiłam sobie bułkę z masłem, miodem i twarogiem. Pychota.
Siedzę przy stole i jem. eLka stoi z jednej strony i wyjada mi twaróg z bułki. eMka po drugiej drąży moją bułkę wyjadając jej środek. Szybko zostały tylko okruszki:)