poniedziałek, 5 grudnia 2011

nie lubię poniedziałków...

...i sajgonki też nie lubią, a w szczególności Lili, która po weekendowych przytulaniach i wszechobecności rodziców i siostry musi zostać z Lidzią sama w domu. Dziś miała najprawdziwszy kryzys. Po tym jak pomogłam Tysi wejść do samochodu, popatrzyłam w okno, a tam na parapecie stała Lil zanosząc się płaczem. Serce mi ścisnęło, poprosiłam Tysię, żeby chwilę poczekała a sama pobiegłam zobaczyć co się dzieje. Okazało się, że dzieciątko nie usłyszało jak mówię jej "miłego dnia" i nie czuło jak strzeliłam buziaka i się straszliwie rozżaliło, że wyszłam nie żegnając się. Chwila przytulania i mogłam po raz drugi tego dnia wyjść do biura.
Wsiadłam do samochodu i mówię do Tysi: Biedna Lili.
M: A co się stało?
Ja: Rozżaliła się strasznie, nie zanotowała, że się z nią pożegnałam.
M ze stoickim spokojem: Wiesz mamo... Czasem życie rzuca nas w nieoczekiwane miejsca. I splawdza, czy tam przetlwamy.
Popatrzyłam na Tysię z lekkim karpikiem na twarzy i zapytałam: Tysia, a co to?
M: Tekst z filmu "Kudłaty zaprzęg".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz