poniedziałek, 18 lutego 2013

Ignacy oraz refleks i refleksja Tysi

Niedługo na świecie pojawi się Ignacy. Powiedziałam o tym sajgonkom przy sobotnim śniadaniu.
L: Hurrra!
T: A kto to jest Ignacy?
Ja: To brat Igi.
T: Aaaa, no tak. I kontynuuje z poważną miną: Ale ja na jej miejscu to bym się z tego nie cieszyła.
Ja: Tak? A czemu?
T: Bo jak się pojawia młodsze rodzeństwo w domu to rodzice tylko na nim się skupiają. A jak mówisz tym rodzicom, że tak jest, to oni Ci mówią, że jesteś zazdrosna.
Lili wytrzeszczyła oczy i słucha starszej sajgonki z zaciekawieniem.
Ja do Tysi: Tysiu, i co nic dobrego się nie stało, przez to że Lili pojawiła się na świecie?
T: Nie...ale właściwie to bez niej byłoby w naszym domu smutno. Ale gdyby jej nie było to nawet bym nie wiedziała, że bez niej świat może być smutny.

piątek, 1 lutego 2013

jak łoś stał się motylem...

... czyli wszystko "po staremu".

Od miesiąca nie pisałam. Wstyd. Czasu zabrakło, a przecież na dokumentowanie zdarzeń z życia sajgonek zawsze trzeba mieć czas.

Lili zapytana przez Tymona (w górach - w Brennej, gdzie byliśmy na feriach), kim chciałaby zostać w przyszłości, bez zastanowienia odpowiedziała "Tysią"!

Tysię Lilia uwielbia, trudno jest nie kochać istotki tak zabawowej jak Tycha. Skończyła 7 lat i nadal jest osóbką pełną sprzeczności, zapominalską, niesłuchającą, krzyczącą, z jednej strony z wielkim zapałem podchodzącą do realizacji stawianych jej zadań, z drugiej niepewną swoich możliwości. Zobaczymy co będzie dalej.
Wczoraj powiedziałam jej, że w czwartej klasie oddam ją do internatu. Była bardzo niezachwycona. Powiedziałam tak w złości, po tym jak ustawiłam jej rano jajo, dyscyplinując do szybkiego ubrania się. Jak czas minął, Tyśka miała ledwie naciągnięte spodnie. Zapytałam ją co robiła przez ten czas. Odpowiedziała, że "oglądała spodnie".

Dziś ze stanu euforii - bo dostała płatki czekoladowe na kolację, przeszła w stan totalnego zasmucenia, bo przypomniało jej się, że babcia nie będzie już robiła jej ulubionego dżemu truskawkowego. Łasuch jeden. Rano natomiast stwierdziła, że nie lubi słowa "przeprowadzka", bo przeprowadził się Franek. I miała smutną minkę, wrażliwiec nasz.

Lili z kolei, bardzo chciała być przebrana za łosia na dzisiejszy bal karnawałowy. Niestety, nie wyszło. Byłam przekonana, że strój łosia - specjalnie uszyty dla Tysi jak miała 4 lata - leży w komodzie w piwnicy, ale się przeliczyłam. Co więcej - w dzień zrobiłam akcję poszukiwania rogów łosiowych. I nie znalazłam w żadnym sklepie. Po tym jak późnym popołudniem odkryłam brak stroju łosia - przepadł jak kamfora - kupiliśmy Lili strój motyla. A wszystko to za pięć dwunasta. I tak oto łoś stał się motylem, a u nas stale wszystko na wariackich papierach.