sobota, 24 września 2011

żółta cukinia to na pewno nie dynia, czyli jak łatwo dorównać eSBekowi

eSBek wybrał się na weekendowy wyjazd integracyjny, gdzie dopadła go choroba morska na promie do Danii. Nie zawsze jest przyjemnie i wesoło. Ja natomiast zostawiając  fachowców od elewacji samych sobie, wyjechałam z sajgonkami do przyjaciół w Biedronkowie. A tak... żeby wzmocnić drużynę sajgonek o 5-latkę Igulę. Niezbadane, co dziś wymyśliły, bo cały czas knuły pod drzewami i na drzewach sąsiednich działek. I chyba nie chcę wiedzieć, tak zdrowiej. Pięciolaty traktowały dwulatę jak piąte koło u wozu. Biedna Lili...taki jej żywot - śledzenie starszaków.
Dziś rano rozwodziłam się nad roztrzepaniem eSBeka., a sama narobiłam przyjaciołom smaka na zupę dyniową, a zakupiałam żółtą cukinię, do jej przepołowienia wierząc, że to dynia. Ale wymyśliłyśmy z Agulą super zupę cukiniową, palce lizać. Może kiedyś napiszę przepis. Poza tym,  jadąc do Biedronkowa zapomniałam butelki do mleka Lili, ale mleko wzięłam, więc zamiar miałam dobry, za to w Biedronkowie zostawiłam nocnik Lili. W sumie dobrze, że nie na odwrót.
W Biedronkowie zostawiłam też Tysię, żeby sobie jeszcze trochę z Igulą poknuła. Mają sporo pomysłów do zrealizowania, jestem pewna. Ale o to niech się już Agula z Wojtasem martwią. Acha i zostawiłam jeszcze czwartą babę w naszej rodzinie - sunię Lolkę. Ma tam adoratora, niech się wyszaleje...
Sobota wieczór należy do mnie i do książki w łóżku. Nieuprasowane ubrania poczekają do jutra. Już trochę leżą, jeden dzień więcej nie zrobi im różnicy, a mi laba pomoże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz