eSBek wybrał się na weekendowy wyjazd integracyjny, gdzie dopadła go choroba morska na promie do Danii. Nie zawsze jest przyjemnie i wesoło. Ja natomiast zostawiając fachowców od elewacji samych sobie, wyjechałam z sajgonkami do przyjaciół w Biedronkowie. A tak... żeby wzmocnić drużynę sajgonek o 5-latkę Igulę. Niezbadane, co dziś wymyśliły, bo cały czas knuły pod drzewami i na drzewach sąsiednich działek. I chyba nie chcę wiedzieć, tak zdrowiej. Pięciolaty traktowały dwulatę jak piąte koło u wozu. Biedna Lili...taki jej żywot - śledzenie starszaków.
Dziś rano rozwodziłam się nad roztrzepaniem eSBeka., a sama narobiłam przyjaciołom smaka na zupę dyniową, a zakupiałam żółtą cukinię, do jej przepołowienia wierząc, że to dynia. Ale wymyśliłyśmy z Agulą super zupę cukiniową, palce lizać. Może kiedyś napiszę przepis. Poza tym, jadąc do Biedronkowa zapomniałam butelki do mleka Lili, ale mleko wzięłam, więc zamiar miałam dobry, za to w Biedronkowie zostawiłam nocnik Lili. W sumie dobrze, że nie na odwrót.
W Biedronkowie zostawiłam też Tysię, żeby sobie jeszcze trochę z Igulą poknuła. Mają sporo pomysłów do zrealizowania, jestem pewna. Ale o to niech się już Agula z Wojtasem martwią. Acha i zostawiłam jeszcze czwartą babę w naszej rodzinie - sunię Lolkę. Ma tam adoratora, niech się wyszaleje...
Sobota wieczór należy do mnie i do książki w łóżku. Nieuprasowane ubrania poczekają do jutra. Już trochę leżą, jeden dzień więcej nie zrobi im różnicy, a mi laba pomoże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz