sobota, 25 lutego 2012

specyfika eMki

Tysia jest specyficzna. Jak mówi jej pani z zerówki, jest specyficzna, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tysi jest wszędzie pełno. Jest radosna i lubi robić psikusy. To podoba się rówieśnikom, młodszym i starszym dzieciom. Szybko zawiera znajomości. Zaprzyjaźnia się w tempie ekspresowym.
W hotelu jest fajna kawiarnia, której częścią jest kącik malucha - taki mini małpi gaj, oszkolony ze wszystkich stron. Dzieciaki jak na patelni, rodzice mogą kawę wypić i mieć oko na pociechy. Spędzaliśmy tam każdy wieczór. Pierwszego Tysia podbiegła do mnie i zapytała:
- Mamo, mogę iść z koleżanką do jej pokoju.
Zatkało mnie, bo to pierwszy raz. Zapytałam, jak ma koleżanka na imię. Tysia popatrzyła na mnie i powiedziała, że nie wie. Ja no to:
- Tysia dowiedz się jak dziewczynka ma na imię, i niech koleżanka zapyta rodziców, czy możesz pójść do jej pokoju.
Po 2 minutach Tysia przybiegła i powiedziała, że rodzice koleżanki się zgodzili. Powiedziałam, że może iść, ale na 15 minut. Uradowana Tysia pobiegła.
Przybiegła za 15 minut. Pochwaliłam ją, że taka punktualna. A ona na to:
- Mamo, mogę iść do tej koleżanki pooglądać filmiki?
- Jakie filmiki?
- No z komputela.
- Czyjego komputera?
- Jej mamy.
- A jak koleżanka ma na imię?
- O ja! Zapomniałam!
I pobiegła po raz kolejny zapytać, z kim spędziła ostatnie pół godziny. Cała Tysia.

piątek, 24 lutego 2012

ferie to jednak fajny czas

Oprócz ubierania Lili i wrzasków z jej strony wywołujących zaciekawienie wszystkich wokół, to można by powiedzieć, że ferie są naprawdę udane! Wczoraj Lili tak krzyczała przy ubieraniu, że pani przechodząca obok naszego pokoju zaczepiła Tysię, którą wcześniej wystawiłam z pokoju i zapytała dlaczego braciszek płacze.
M: To nie blat. To siostla.
P: Acha, a czemu tak płacze?
M: Bo ją ubielają.
I to byłoby na tyle. Jedyny powód. Z utęsknieniem czekam wiosny a już na pewno lata - Lili założy tylko sukienkę i będzie mogła szaleć do woli.
Ale dość już o tym.

A lepiej o tym, jak dwu i pół letnia Lili potrafi wszystko załatwić. Mało tego, że każdego zaczepia i wdaje się w pogawędki zaczynając o tego jak ma na imię i nazwisko, jak ma na imię jej siostra, mama i tata. Ostatnio załatwiła mi kawę w kawiarni. Usiedliśmy z eSBekiem przy stoliku i mówię mu, że kawy bym się napiła. A on zatopiony w lekturze. Lili popatrzyła na nas, podeszła do baru, zaczepiła kelnera i mówi:
- Moja mama chcie kawę! Loziumieś?!
Szybko dostałam latte! Moją ukochaną!

Któregoś wieczora przy kolacji Lili nam zaginęła. Rozglądaliśmy się po całej restauracji i jej nie widzieliśmy. Nagle zauważyliśmy Pana, który właśnie wrócił do stolika i się nad kimś pochylał. Patrzymy a Lili wychodzi spod jego stolika, z uśmiechem podaje mu rękę, mówi "Cieść!" i podbiega do nas. My ze zdziwieniem:
- Lili, czemu uciekłaś i co robiłaś pod stołem?!?
- Kupę.

Pogodę mamy w kratkę. Następnego dnia po naszym przyjeździe było mroźno i słonecznie. Po tym padał śnieg, wszystko przykrył. Kolejnego dnia spadł deszcz i było dość ciepło. Wczoraj świeciło słońce i było 8,5 stopnia. A dziś znów pada deszcz.

Wczoraj nie byłyśmy z Tysią nad morzem - a szkoda, bo podobno pięknie było, fale nieprzeciętnie wysokie. eSBek z Lili byli, to nam donieśli. Ja z Tysią wylądowałyśmy na lodowisku. Pierwsze doświadczenie dla starszej sajgonki, radziła sobie świetnie, ja nie pamiętam ile lat temu jeździłam ostatni raz, ale jako matka musiałam być wsparciem. I udało się, Tysia załapała bakcyla. Teraz tylko mamy dylemat: czy kupić łyżwy czy rolki. Przeciw rolkom absolutnie przemawia stan chodników i okoliczność, że jakbym miała wybierać wypad na rolki czy rower to na 100% wybrałabym rower. Przynajmniej można pojechać całą czwórką. Więc pewnie nabędziemy łyżwy, lodowisko w Piernikowie też mamy blisko. I koniecznie musimy zakupić większy rower dla Tysi. Tej wiosny już nam nie odpuści. Dobrze, niech się zapiera, jak coś uwielbia.

Dziś znów wybraliśmy się na lodowisko, ale Tysia miała iść z eSBekiem. Niestety wiatr był tak silny, że niewskazane było szaleństwo na łyżwach. Za to upatrzyliśmy strzelnicę. eSBek - jedyny rodzynek w naszej rodzinie - pofolgował sobie z bronią długą i krótką. My dzielnie kibicowałyśmy. Nie ustrzelił dychy, ale kilka razy był blisko. Jakiś ukryty talent w nim drzemie.

No i nie mogłabym odpuścić opisania codziennych wariacji na basenie. Tysia ma grupowe, godzinne zajęcia, gdzie nawiązuje coraz to nowe znajomości (imion jak zwykle nie pamięta, co w 100% odziedziczyła po ojcu), Lili natomiast tak przekonała się do basenu (pierwszego dnia krzyczała w niebo głosy!), że trudno ją wyciągnąć. I nie szleje w jakimś małym brodziku dla dzieci. Oj nie, to duży basen z rwącą rzeką jest dla Lili najatrakcyjniejszy. Nie wiem skąd w niej tyle odwagi.

I to byłoby na tyle na dziś. W niedzielę kończy się laba! Laba pełną gębą:), bo kuchnia jest tu niesamowita:) 

 

środa, 22 lutego 2012

pierwsza noc

W domu Lili przychodzi do nas w nocy. Wychodzi z łóżka, otwiera drzwi od pokoju i słyszymy tylko jak małe stópki zasuwają do nas przez salon aż trafią do naszej sypialni. Wówczas przechodzi przeze mnie, kładzie się w środku i w zależności od nastroju tuli się do mnie albo do eSBeka. Tysia miała dokładnie tak samo do 3 lat, kiedy trzeba było rytuał ukrócić z powodu narodzin Lili.
Wracając do młodszej sajgonki, pierwszej nocy w hotelu Lili wstała, wygramoliła się z łóżka i ruszyła korytarzem przed siebie, aż dotarła do drzwi wejściowych, które zamierzała otworzyć. Dobrze, że mam płytki sen, obserwowałam wszystko od początku i w porę ją zatrzymałam. Rano z kolei zaczęła rozglądać się po pokoju. Pytam, co się dzieje, a ona:
- Siukam dlabinki!
- Jakiej drabinki????
- Nio, zieby wejść do Tysi łóźka!
Siła przyzwyczajenia! Tysia z Lili na feriach śpią razem w zwykłym dwuosobowym łóżku:)

ferie 2012

spędzamy nad morzem. Morze przecudne. Przez te ostatnie mrozy zamiast plaży jest powierzchnia pełna kawałków kry stojących pionowo. Część kry jeszcze na morzu a fale rozbijają to co jest na plaży. Nieprzeciętna siła, nieprzeciętny wiatr, widok niesamowity.
Z sajgonkami przez pierwsze trzy dni się docieraliśmy. Straszne, dzieci są nasze, ale spędzamy z nimi tylko weekendy i jakieś dwie - trzy godziny dziennie. Zawsze coś innego jest do zrobienia. I jak tak już człowiek może być 24 h do dyspozycji dziecka, zaczynają się schody. Tysi ramy dnia i codzienne czynności wyznaczają panie z zerówki, Lili Lidka. A tu rodzice próbują przemycać to co im wydaje się za naturalne. I jest awantura, wrzask, złość. Drugiego dnia przy ubieraniu Lili chciałam wracać do domu. Bo przyjechaliśmy tu odpocząć, a nie walczyć i się spalać. Wczoraj było nieźle, dziś już całkiem dobrze. Wydaje mi się, że się dotarliśmy:) Daliśmy radę zrozumieć sajgonki.

Oczywiście są też komiczne momenty. Bez nich sajgonki nie byłyby sajgonkami. Wczoraj przed spaniem Lili założyła swoją różową nakładkę sedesową na głowę i mówiła, że ma piękny kapelusz. Niechybnie kapelusz przeszedł przez głowę i znalazł się na szyi. Za nic nie mogliśmy go z powrotem przecisnąć. Przeszkadzały uszka Lili. My się pokładaliśmy ze śmiechu, Lili była lekko przerażona. Summa summarum - udało się.

Zdarzają się też chwile mrożące krew w żyłach: wczoraj Tysia biegła po japonki przy sportowym basenie. Była już w szlafroku, bo miałyśmy zbierać się na kolację, poślizgnęła się i wpadła do głębokiego basenu. Kątem oka dostrzegłam rozbieg ratownika i jego skok do basenu. Nie widziałam całej sytuacji, nie wiem skąd miałam przeczucie, że skacze, żeby wyciągnąć Tysię. Zaczęłam biec w tamtym kierunku aż pogubiłam japonki. Zobaczyłam jak ratownik wydobywa Tysię z wody w ociekającym szlafroku. Cała sytuacja trwała parę sekund, ale moje przerażenie nie miało granic.

Sajgonki dostarczają nam atrakcji codziennie. Jakby nic się nie zdarzyło to z przyjemnością wielką o tym doniosę.

sobota, 18 lutego 2012

dom wariatów

Wybieramy się na ferie - niemożliwe, że mamy wolne! A jednak to wiadomo, bo:

Lili dostała mega kataru, który nie chciał jej przejść. Wczoraj wieczorem zaczęła kaszleć, czego się wystraszyłam, bo katar trwał już 6 dni i było tylko gorzej. Bałam się więc, że coś na oskrzelkach się rozwinęło. Postawiłam dziś panią doktor na nogi i poprosiłam wyjątkowo o przyjęcie w sobotę. Po tym jak powiedziałam jej, że jutro wyjeżdżamy i muszę wiedzieć, czy Lili coś dolega, przyjęła nas o 13. Nic jej nie dolega, ale katar nadal zatykający nosek.

Tysia z kolei dziś wieczorem zaczęła kaszleć, ale starszą sobie na razie odpuszczam. Zaimplikuję jej tylko GARDIMAX mini. Mam nadzieję, że się nic nie rozwinie, bo dla niej na ferie przewidziałam codzienne wariacje basenowe, co uwielbia.

- samochód nam się zepsuł. Wczoraj jak udaliśmy się w podróż z eSBekiem, po 100 km okazało się, że turbina przestaje działać. Raz działa, raz nie. Wieczorem eSBek wstawił auto do warsztatu, a dziś ok 15 usłyszeliśmy radosną wiadomość, że może być naprawiony dopiero we wtorek i lepiej nim do tego momentu nie jeździć. Pół dnia nam zajęło znalezienie transportu zastępczego, i jak zwykle dopisali przyjaciele, na których zawsze można liczyć, bez proszenia i tłumaczenia. Sami się domyślą w jakiej jesteśmy sytuacji, nie to co najbliższa rodzina, w której niektóre osoby nawet przy wyłożeniu pewnych kwestii w sposób łopatologiczny, za Chiny nie pojmą o co chodzi. eSBek mówi, żebym tego nie pisała, ale przecież to jest mój blog a on nie jest cenzorem. To tylko na marginesie, a wracając do transportu, to pod rozwagę braliśmy autobus (wyjazd o 1.20 przyjazd o 7.05), pociąg - najkrócej jedzie z 3 przesiadkami, bo tylko 5 godzin, a z jedną 8 h:) Niech żyje PKP! I autostop, co z sajgonkami w ogóle by nie wypaliło. Ale jedziemy samochodem, który eSBek odbierze w środku nocy, bo właśnie kolega brata Agatki wraca nim z Austrii.

 - ale najgorsze zdarzyło się o 20.18, jak leżąc z Lili w łóżku zapytałam eSBeka, czy foteliki są w naszym samochodzie, który jest w warsztacie, zamkniętym w niedzielę a otwartym w sobotę do 20. Zaklął siarczyście i zaczęliśmy akcję telefonowania do mechanika. Udało się, rzutem na taśmę, jeszcze jeden gość tam był i właśnie zamykał. Dobrze, że warsztat jest blisko naszego domu.

A po drodze, podczas całego dzisiejszego dnia zdarzyło się jeszcze kilka rzeczy, które przy powyższych są kwestiami małej wagi.

rajtsopy a'la eLka, tajemne miejsce i coś jeszcze

Bunt dwulata u Lili przejawia się w ubieraniu. Najlepiej nie ubierać się w ogóle, a jak już Lili jest ubierana to krzyczy w niebogłosy jakby z niej skórę ktoś zdzierał. Ale chyba o tym już pisałam. A okoliczność, że piszę o tym jeszcze raz świadczy tylko, że codzienne czynności przy eLce to dla nas  naprawdę traumatyczne przeżycia. Już nawet się zastanawiałam, że może coś ją boli, ale np. dziś u pani doktor nawet się nie zająknęła, ubrała się jak na modelowego zucha przystało. Więc to jedynie kwestia jej "docierania się ze światem".  Ale to nie koniec, bo jak już Lili założone zostaną rajstopy to ona spuszcza sobie pas z brzucha i robi prążki na kostkach. Wygląda jak luj. Ciekawe jak długo to potrwa.

Bunt przejawia się jeszcze w robieniu kupy w majty! Z premedytacją!, która polega na tym, że Lili tą kupę strzela na parapecie. Wchodzi na parapet - nie mówię już, że do wspięcia się na wysokość używa konia na biegunach - owija się w zasłonkę i strzela kupę. Nie wiem, może myśli, że nikt jej nie widzi...

Jest jeszcze jedna rzecz. Obcinanie paznokci u stópek. Paznokietki u rączek, ok, nawet sama proponuje. Stópki... nie daj boże! Ostatnio wymyśliłam, że obetnę jej jak już będzie głęboko spała. Poprosiłam eSBeka o pomoc - żeby poświecił latarką. Nic z tego stópki przy dotknięciu uciekały pod kordełkę. Nie udało się i trzeba było rano "na żywca" obcinać. Łzy lały się hektolitrami:(

demaskatorka

przy śniadaniu Tysia wymyśliła zabawę. Ustaliła następujące zasady gry: ten, kto trzymał w ręku metalową literkę musiał powiedzieć wyraz rozpoczynający się na konkretną literkę. Wyraz musiał być powiedziany w języku angielskim. Przeszliśmy we trójkę (Tysia, eSBek i ja) kilka rundek, była literka B, C, K, M i D. Po czym zabawa skończyłaby się, ale eSBek zaczął stale mówić do sajgonek w języku angielskim. Tysia podchwyciła i konwersowała z ojcem. Lili natomiast popatrzyła z pobłażaniem na eSBeka i powiedziała:
- Tato, prześtań udawać!!!!

środa, 15 lutego 2012

drogowcy

Pamiętam jak dziś, jak na początku listopada drogowcy w radiu zapierali się, że zima ich w tym roku nie zaskoczy.
Faktycznie do dziś ich nie zaskoczyła....
ale dziś spadło pół metra śniegu i to podwozia naszych samochodów są pługami. 

eSBek ma urlop, kupił czerwone sanki, ferie się zaczęły, sajgonki szaleją z radości. Czas cieszyć się zimą, nawet mimo okoliczności, że przyszła jak już powinna się kończyć.

poniedziałek, 13 lutego 2012

dwulaty i farby

Wczoraj urządzane były urodziny Tymona - 9-letniego chrześniaka eSBeka. Zebrało się siedmioro dzieci, same kuzynostwo. Najmłodsze dziewczyny Lili i Gabi popierały się w swoich pomysłach. Nie rojbrowały przez dłuższy czas, więc uśpiły naszą czujność. Na górę weszła Basia i nagle zaczęła krzyczeć. Zerwaliśmy się na równe nogi a wypłoszone z pokoju Tymona dwulaty pokazały się w całej okazałości - upaprane farbami. Miały super zabawę malując paluszkami rajstopki, bluzeczki i podłogę. 
Już wieczorem niezależnie od siebie podpytałyśmy z Monią swoje dwulaty, kto zaczął te wariacje z farbami.
Lili odpowiedziała, że to "Gablysia".
Gabi natomiast oznajmiła swojej mamie, że to Lili miała taki świetny pomysł.

I tyle wiemy, ile nam powiedziano:)

czwartek, 9 lutego 2012

no comments

Lili, dwu i pół letnia blondyneczka (z jednym lokiem, pozostałe wycięte przez starszą sajgonkę) o błękitnych oczkach. Z wyglądu uosobienie skromności, dobroci i taktu.
No i ta Lili szła wczoraj z Lidzią na spacer. Szły i dyskutowały.
Starsza Pani idąca z naprzeciwka, zachwyciła się Lili, że taka śliczna, i choć taka mała to tak pięknie mówi.
Lili ignorując zupełnie zachwyty i szczebiotanie starszej Pani, spojrzała na Lidkę i zapytała:
- Cio ta stala baba ode mnie chcie?

I to by było na tyle w temacie Lili na dziś.

wróżka zębuszka nawaliła

Wróżka Zębuszka nawaliła, bo:
- ojciec - eSBek - zmienia pracę i jest myślami we wszystkich możliwych miejscach, tylko nie w domu,
- matka - ja - zamiast lecieć do sklepu i wspomóc Zębuszkę, przerabiałam wieczorem akta w domu przygotowując się do rozprawy.


Ale po kolei.
Wczoraj w łóżku napisałyśmy z Tysią list do Wróżki. Oczywiście, nie byłoby to konieczne, gdyby był ząbek, bo wówczas złożyłybyśmy ząb pod poduszką i Zębuszka podmieniłaby na prezent. A tak musiałyśmy wskazać opcjonalne miejsca, gdzie ząbek może się znajdować. I list tej treści zostawiłyśmy standardowo pod poduszką. Miałam go wyjąć, jak Tysia zaśnie, ale zapomniałam. I dziś rano Tysia zdziwiona wyjęła list spod poduszki...
Na szczęście marnych rodziców uratował śnieg, który w nocy obicie przykrył świat. I Lusia, kot sąsiadów, który narobił mnóstwo śladów na świeżym śniegu.
Wyglądając przez okno na poczekaniu wymyśliłam następującą historię: Wróżka Zębuszka próbowała dotrzeć do Tysi, ale nie mogła dolecieć do jej łóżka, bo skrzydełka przemarzły jej przez spadające płatki śniegu. Miała również dużo problemów z powrotem do domu. Stąd tyle śladów na śniegu. Powiedziałam Tysi, że Zębuszka na pewno spróbuje następnej nocy - ubierze się cieplutko, okryje specjalnym pyłkiem skrzydełka, założy kozaczki i doleci.
 Historia chwyciła, Tysia uwierzyła.
A Wróżka dotrze na 100%. Pomocnicy zadziałali w ciągu dnia.

środa, 8 lutego 2012

powrót do butli

Parę dni temu Lili wypadła z rączki plastikowa butelka z mlekiem i pękła. Pomyślałam, że najwyższy czas pożegnać się z piciem mleczka przez smoka. Wytrzymaliśmy parę dni, bez niepotrzebnych ekscesów. Lili dzielnie przyjęła do wiadomości, że dwu i pół latki piją już ładnie z kubeczka (a ona to już wyjątkowo wszystko pije bez wylewania i bez słomki). Ale....
Wczoraj podczas kąpieli, Lili postanowiła sprawdzić, jak to jest być tatą i golić brodę używając maszynki do golenia Gilette. I rozcięła sobie wargę i brodę:( Po tym jak po pierwszym szoku ją uspokoiłam, co i rusz zaczynała płakać od początku. Musiało niemiłosiernie ją boleć.
Na kolację zrobiłam kaszkę manną, do której dodałam babcine malinki. Tysia wciągnęła mrucząc, a Lili tak bolało, że nawet spojrzeć nie chciała. Poprosiłam eSBeka, żeby pojechał po butelkę. I faktycznie Lili z chęcią wypiła pełną mleczka. Nastąpił wielki powrót butli, ale przynajmniej "kolacja" nie bolała.

ekomama hipokrytka

Zamiast słodkości, daję dziewczynom suszone owoce, zamiast ciniminis frutinę, i mogą objadać się łakociami tylko w słodką środę....
a sama właśnie wciągnęłam drugi rządek swojej ulubionej gorzkiej czekolady i nie stronię od słoiczka nutelli, który stoi w szafce.
Dokonując samooceny mogę stwierdzić: Ekomama hipokrytka ze mnie.      

wtorek, 7 lutego 2012

kolejny...

...ząbek zaginął:( dziś przy kolacji zauważyłam, że Tysia nie ma drugiej dwójki na dole. A rano miała. Sama Tysia była tym faktem zdziwiona, więc pewnie jest gdzieś w jej brzuszku.

siostrzane szaleństwa

Od wczorajszego wieczoru sajgonki szaleją wieczorami. Po tym jak są już wykąpane, względnie umyte i położone do łóżka, Lili po kryjomu wchodzi na górę do Tysi i tam urzędują. Z jednej strony mi się to podoba, a z drugiej nie bardzo. Sajgonki nawiązują ściślejsze relacje a matka - pod względem utrzymania porządku i względnej dyscypliny - sobie z tą sztamą nie radzi.
I jak zwykle popełnia błędy.
Znajdując po raz kolejny Lili w łóżku Tysi, przełożyłam ją z piąty raz na jej piętro, po czym powiedziałam do Tysi:
- Tysia, wiem, że to Ty jesteś prowodyrką tego całego szaleństwa.
Tysia tylko popatrzyła na mnie i nic nie powiedziała, co wywołało we mnie pewne podejrzenia.
Pozostając w pokoju, zamknęłam drzwi. Lili, nie notując mojej obecności, natychmiast wyszła z łóżka i zaczęła wspinać się po drabince do Tysi. Inicjatorka wszystkich szaleństw została nakryta. 

nić porozumienia

W niedzielę byłyśmy z Tysią na Kocie w Butach. Nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie zaszły na jakieś łakocie do kawiarni. Tym razem wylądowałyśmy w Carte D'or: ja na cappuccino, a Tysia na gofrze z cukrem pudrem. Wzięłyśmy też gofry dla eSBeka i Lili, a że ciepłe to biegłyśmy z nimi do domu, żeby nie wystygły, co przy temperaturze - 15 stopni było nie lada wyzwaniem.
Lili ucieszyła się na gofra, po czym powiedziała do Tysi:
- Tysia nie źjedź mi gofla, rozumieś?
M: Tak. Nie zjem.
Po otrzymaniu takiej odpowiedzi, Lili idąc w moją stronę mruczała sobie pod nosem:
- Nio, moja siostla rozumie, zie nie mozie zjeść mojego gofla.