piątek, 9 grudnia 2011

u doktora

Lili dostała wysypki, której nie potrafiłam zidentyfikować. W związku z tym, że eSBek w delegacji, do lekarza musiałam zabrać obie sajgonki. Po 5 minutach czekania w poczekalni, nudziły się niemiłosiernie. Zaczęły skakać, kręcić się w kółko, śpiewać, dyskutować a na koniec dorwały jakiś karnet i w przypływie zaangażowania matki, ustanowiły mnie bileterką. Nie byłam uszczęśliwiona tą funkcją, rano wstałam przed 7, zrobiłam śniadanie, zawiozłam Tysię do przedszkola, byłam w sądzie, potem w urzędzie, ogarnęłam parę spraw zawodowych w biurze, odebrałam Tysię, zgarnęłam Lili z domu i wylądowałyśmy w poczekalni. W sumie marzyłam, żeby zapaść się w fotelu i udawać, ze mnie nie ma, gdyby nie to, że nie jadłam od rana i byłam przeraźliwie głodna. No i byłam w tej właśnie chwili bileterką. Na moje szczęście, gdy do poczekalni przyszła mama z dziewczynką, na oko 4 lata, sajgonki przeniosły swoje zainteresowania na nowe osoby. Zaczęła Tysia, która podeszła do dziewczynki i mówi:
M: Cześć. Jestem Tysia i chodzę już do zelówki!
Następna w kolejce Lili zapodała następującą nowinę: Cieść! Jeśtem Lila i chodzie do psiedszkola!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz