wtorek, 6 grudnia 2011

mikołajki

Tysia wstając rano stwierdziła, że nie spała w nocy i słyszała dzwoneczki Świętego. Absolutnie uwierzyła w to Lili, a obecność Mikołaja dodatkowo potwierdziły prezenty w butach. Tylko mój był pod poduszką. Taki zwyczaj panował w moim rodzinnym domu, i jest on podtrzymywany przez eSBeka w stosunku do mnie.
Sajgonki zadowolone, aczkolwiek pięciolat cieszy się z niespodzianek zupełnie inaczej niż dwulat, którego w przecudowny sposób raduje absolutnie wszystko.
Tysia wyjątkowo w tym roku nie zażyczyła sobie na prezent konia. Bo do niedzieli jak ktoś ją pytał, co chciałaby dostać, to zawsze odpowiadała, że chce właśnie to czworonożne stworzenie. Ale w niedzielę coś się odmieniło i poprosiła o jaszczurkę. I była lekko zawiedziona, że nie znalazła jej w bucie. Wychodząc naprzeciw jej rozterkom, na poczekaniu wymyśliłam historię o przepracowanym Mikołaju, który nie jest w stanie wejść do każdego domu i dlatego zrzuca prezenty do buta w magiczny, nieznany nam sposób. Trudno zatem byłoby zrzucić mu jaszczurkę w akwarium. Tysia uwierzyła, ale tylko na chwilę, bo po sekundowym przetrawieniu mojej historii, powiedziała, że mógłby w sumie zrzucić samą jaszczurkę a my sobie byśmy jakoś poradziły. Stwierdziłam, że być może tak zrobił i jaszczurka biega gdzieś pod naszymi meblami. W tym momencie Tysia zaczęła uważnie nasłuchiwać, co tupie pod szafkami w kuchni...
Ja z kolei "pod poduszką" znalazłam problemoniwelator i zmarwieniounicestwiacz z funkcją multiplikacji pozytywności, co wprawiło mnie w stan błogiego spokoju o naszą przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz