Rankiem Tysia co najmniej dziesięć razy usłyszała ode mnie, że ma założyć rajstopki, spódniczkę ("głupio wyglądam"), bluzeczkę, buty. Nie pamiętam ile razy wołałam ją, żeby cokolwiek zrobić z jej włosami. Kilka razy gdzieś pędzącą zatrzymywałam w połowie drogi zmieniając jej kierunek na właściwy. Przynajmniej dwa razy podtrzymałam ją przed wyjściem z domu, bo nie założyła jeszcze kurtki. Lili natomiast, nie pozostając w tyle za starszą siostrą, tuż przed moim i Tysi wyjściem z domu, roztrzaskała o podłogę słoik.
Dzień matki rzeczywiście skończył się wraz z nastaniem dzisiejszego ranka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz