piątek, 24 lutego 2012

ferie to jednak fajny czas

Oprócz ubierania Lili i wrzasków z jej strony wywołujących zaciekawienie wszystkich wokół, to można by powiedzieć, że ferie są naprawdę udane! Wczoraj Lili tak krzyczała przy ubieraniu, że pani przechodząca obok naszego pokoju zaczepiła Tysię, którą wcześniej wystawiłam z pokoju i zapytała dlaczego braciszek płacze.
M: To nie blat. To siostla.
P: Acha, a czemu tak płacze?
M: Bo ją ubielają.
I to byłoby na tyle. Jedyny powód. Z utęsknieniem czekam wiosny a już na pewno lata - Lili założy tylko sukienkę i będzie mogła szaleć do woli.
Ale dość już o tym.

A lepiej o tym, jak dwu i pół letnia Lili potrafi wszystko załatwić. Mało tego, że każdego zaczepia i wdaje się w pogawędki zaczynając o tego jak ma na imię i nazwisko, jak ma na imię jej siostra, mama i tata. Ostatnio załatwiła mi kawę w kawiarni. Usiedliśmy z eSBekiem przy stoliku i mówię mu, że kawy bym się napiła. A on zatopiony w lekturze. Lili popatrzyła na nas, podeszła do baru, zaczepiła kelnera i mówi:
- Moja mama chcie kawę! Loziumieś?!
Szybko dostałam latte! Moją ukochaną!

Któregoś wieczora przy kolacji Lili nam zaginęła. Rozglądaliśmy się po całej restauracji i jej nie widzieliśmy. Nagle zauważyliśmy Pana, który właśnie wrócił do stolika i się nad kimś pochylał. Patrzymy a Lili wychodzi spod jego stolika, z uśmiechem podaje mu rękę, mówi "Cieść!" i podbiega do nas. My ze zdziwieniem:
- Lili, czemu uciekłaś i co robiłaś pod stołem?!?
- Kupę.

Pogodę mamy w kratkę. Następnego dnia po naszym przyjeździe było mroźno i słonecznie. Po tym padał śnieg, wszystko przykrył. Kolejnego dnia spadł deszcz i było dość ciepło. Wczoraj świeciło słońce i było 8,5 stopnia. A dziś znów pada deszcz.

Wczoraj nie byłyśmy z Tysią nad morzem - a szkoda, bo podobno pięknie było, fale nieprzeciętnie wysokie. eSBek z Lili byli, to nam donieśli. Ja z Tysią wylądowałyśmy na lodowisku. Pierwsze doświadczenie dla starszej sajgonki, radziła sobie świetnie, ja nie pamiętam ile lat temu jeździłam ostatni raz, ale jako matka musiałam być wsparciem. I udało się, Tysia załapała bakcyla. Teraz tylko mamy dylemat: czy kupić łyżwy czy rolki. Przeciw rolkom absolutnie przemawia stan chodników i okoliczność, że jakbym miała wybierać wypad na rolki czy rower to na 100% wybrałabym rower. Przynajmniej można pojechać całą czwórką. Więc pewnie nabędziemy łyżwy, lodowisko w Piernikowie też mamy blisko. I koniecznie musimy zakupić większy rower dla Tysi. Tej wiosny już nam nie odpuści. Dobrze, niech się zapiera, jak coś uwielbia.

Dziś znów wybraliśmy się na lodowisko, ale Tysia miała iść z eSBekiem. Niestety wiatr był tak silny, że niewskazane było szaleństwo na łyżwach. Za to upatrzyliśmy strzelnicę. eSBek - jedyny rodzynek w naszej rodzinie - pofolgował sobie z bronią długą i krótką. My dzielnie kibicowałyśmy. Nie ustrzelił dychy, ale kilka razy był blisko. Jakiś ukryty talent w nim drzemie.

No i nie mogłabym odpuścić opisania codziennych wariacji na basenie. Tysia ma grupowe, godzinne zajęcia, gdzie nawiązuje coraz to nowe znajomości (imion jak zwykle nie pamięta, co w 100% odziedziczyła po ojcu), Lili natomiast tak przekonała się do basenu (pierwszego dnia krzyczała w niebo głosy!), że trudno ją wyciągnąć. I nie szleje w jakimś małym brodziku dla dzieci. Oj nie, to duży basen z rwącą rzeką jest dla Lili najatrakcyjniejszy. Nie wiem skąd w niej tyle odwagi.

I to byłoby na tyle na dziś. W niedzielę kończy się laba! Laba pełną gębą:), bo kuchnia jest tu niesamowita:) 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz