środa, 22 lutego 2012

ferie 2012

spędzamy nad morzem. Morze przecudne. Przez te ostatnie mrozy zamiast plaży jest powierzchnia pełna kawałków kry stojących pionowo. Część kry jeszcze na morzu a fale rozbijają to co jest na plaży. Nieprzeciętna siła, nieprzeciętny wiatr, widok niesamowity.
Z sajgonkami przez pierwsze trzy dni się docieraliśmy. Straszne, dzieci są nasze, ale spędzamy z nimi tylko weekendy i jakieś dwie - trzy godziny dziennie. Zawsze coś innego jest do zrobienia. I jak tak już człowiek może być 24 h do dyspozycji dziecka, zaczynają się schody. Tysi ramy dnia i codzienne czynności wyznaczają panie z zerówki, Lili Lidka. A tu rodzice próbują przemycać to co im wydaje się za naturalne. I jest awantura, wrzask, złość. Drugiego dnia przy ubieraniu Lili chciałam wracać do domu. Bo przyjechaliśmy tu odpocząć, a nie walczyć i się spalać. Wczoraj było nieźle, dziś już całkiem dobrze. Wydaje mi się, że się dotarliśmy:) Daliśmy radę zrozumieć sajgonki.

Oczywiście są też komiczne momenty. Bez nich sajgonki nie byłyby sajgonkami. Wczoraj przed spaniem Lili założyła swoją różową nakładkę sedesową na głowę i mówiła, że ma piękny kapelusz. Niechybnie kapelusz przeszedł przez głowę i znalazł się na szyi. Za nic nie mogliśmy go z powrotem przecisnąć. Przeszkadzały uszka Lili. My się pokładaliśmy ze śmiechu, Lili była lekko przerażona. Summa summarum - udało się.

Zdarzają się też chwile mrożące krew w żyłach: wczoraj Tysia biegła po japonki przy sportowym basenie. Była już w szlafroku, bo miałyśmy zbierać się na kolację, poślizgnęła się i wpadła do głębokiego basenu. Kątem oka dostrzegłam rozbieg ratownika i jego skok do basenu. Nie widziałam całej sytuacji, nie wiem skąd miałam przeczucie, że skacze, żeby wyciągnąć Tysię. Zaczęłam biec w tamtym kierunku aż pogubiłam japonki. Zobaczyłam jak ratownik wydobywa Tysię z wody w ociekającym szlafroku. Cała sytuacja trwała parę sekund, ale moje przerażenie nie miało granic.

Sajgonki dostarczają nam atrakcji codziennie. Jakby nic się nie zdarzyło to z przyjemnością wielką o tym doniosę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz